Święty Mikołaj ma dziś w Polsce buźkę aktora Karolaka. Buźkę pyzatą, słowiańską, niby to uśmiechniętą, a jakoś tak krzywo i wrednie... Żaden tam dobroduszny dziadunio z worem prezentów z sieciówki, ale niedogolony facet, co to najwyżej prezent rąbnie bliźniemu. Mikołaj pana Karolaka powraca do mnie jak świąteczny koszmar, razem z każdym kolejnym odcinkiem „Listów do M.”, których jest gwiazdą najjaśniejszą. Bo wraz z każdą kolejną premierą „Listów” nachodzą mnie doroczne myśli mroczne na temat naszej kultury pop.
Kino? Jest cudownie, zapiali zgodnie eksperci. Lud polski ruszył oglądać polskie kino. I to jak ruszył, z kopyta, po ułańsku, w poprzednim roku 13 milionów widzów! Tyle że z tych 13 milionów aż 8 przypada na Patryka Vegę z „Pitbullami” i dwie komedyjki płaskie jak decha. Ja bym więc raczej płakał rzewnie, a nie piał, bo mocarna wizja świata z „Pitbulli” w niektórych główkach może naprawdę sporo zepsuć.
Muzyka? Disco-polo odtrąbiło kolejne sukcesy, bo kolejne telewizje aż się ślinią, żeby zaprosić pana Zenka i przyjaciół. Choć to może dobra wiadomość, bo przyznaliśmy się w końcu, że jesteśmy, jacy jesteśmy. A tak swoją drogą to kto miałby się z tym disco-polo ścigać? Rock to już nisza i katakumby, a różnica między naszym popem, a tym ze świata aż kłuje w uszy. Wystarczy włączyć jakieś megaradio grające pop i starające się lansować różnych naszych naśladowców. W disco-polo jesteśmy przynajmniej najlepsi w całej Europie i okolicach.
Polityka w wersji pop? Oniemiałem, kiedy na urodzinach naszego radia kochanego lokalni partyjniacy robili sobie foty, jak te z białym misiem, z panem Tarczyńskim Dominikiem. To jest dziś idol młodych aparatczyków? A już myślałem, że nic gorszego niż pop-polityczny gwiazdor w rodzaju pana Nowaka od zegarków się nam nie przydarzy...
Cóż, był kiedyś taki Mikołaj, który odkrył, że gorszy pieniądz wypiera lepszy. I nawet nie wiedział, że jest prorokiem od kultury pop. Cieszmy się więc, póki można, z pana Karolaka. Bo nie wiadomo, kto będzie odgrywał Mikołaja w „Listach do M. nr 123”.