Tymczasem najtańsza ze złożonych ofert opiewała na sumę ponad dwukrotnie wyższą. Najtańsza! Bo tych z oczekiwaniami sięgającymi kilku milionów było więcej.
Rodzi się naturalne pytanie: czy komuś w dyrekcji zabrakło wyobraźni, czy też firmy wykonawcze mają nasz kraj za dojną krowę i przy każdej okazji usiłują, z całą mocą pazerności, wyszarpać dla siebie kokosy?
Niestety, wciąż w Polsce mamy do czynienia ze zjawiskiem niemożności i przeciągania wszystkiego w czasie. Procedury przetargowe, budowy, sądowe rozprawy, śledztwa prokuratorskie, a nawet banalne zdawałoby się sprawy urzędowe ciągną się w nieskończoność.
Czy tak samo stanie się w przypadku drogi S10? Czy każda zmiana ekipy rządowej musi rodzić podejrzenia o nieczystą grę i przenoszenie własnych ansów na publiczny grunt?