Płace pracowników Wojewódzkich Ośrodków Ruchu Drogowego nie były rewaloryzowane od 10 lat. Teraz na ich podwyżkę zrzucimy się wszyscy. Broń Boże, nie szczuję czytelników na WORD-owców. Przeciwnie, uważam, że wyższe płace im się należą. Zwracam tylko uwagę na to, że jak się rewaloryzację odwleka o dekadę, to potem nowe ceny towarów czy usług, które mają dać fundusze na tę rewaloryzację, mocno uderzają klientów po kieszeni.
Tak też będzie w tym wypadku. Dla przykładu, cena teoretycznego egzaminu na prawo jazdy, która teraz w Bydgoszczy i innych WORD-ach na Kujawach i Pomorzu wynosi 30 zł na wszystkie kategorie, od 1 kwietnia (najprawdopodobniej, bo konkretnej daty jeszcze nie podano) wynosić będzie 50 zł. To podwyżka aż o 67 procent. Z kolei cena egzaminu praktycznego (dla najpopularniejszej kategorii AM+B) ze 140 zł podskoczy do 200 zł, co jest podwyżką o 43 procent. Ostro w górę, nieprawdaż? I to w okresie, gdy Polacy i tak już mocno zbiednieli z powodu inflacji.
Swoją drogą, ciekaw jestem, o ile procent wzrosną teraz zarobki pracowników WORD-ów. Nie wydaje mi się jednak, by był to skok porównywalny ze skokiem cen egzaminów.
Niemniej w WORD-ach mogą się przynajmniej cieszyć jakąś podwyżką. Z nosami na kwintę wciąż natomiast chodzą diagności badający stan techniczny samochodów. Ja w tej materii korzystam z usług jednej z bydgoskich stacji, w której zawsze do tej pory mogłem liczyć na szybką, grzeczną i profesjonalną obsługę (nazwy stacji nie podam, by nikt nie zarzucił mi kryptoreklamy). Od wielu lat pod koniec wizyty zadaję diagnoście to samo pytanie: to ile to teraz kosztuje? I od lat, niczym mantrę, słyszę odpowiedź: nic się nie zmieniło. W lutym, gdy ostatni raz robiłem przegląd, diagnosta do swojej mantry dorzucił: i tak już jest od 19 lat…
Gdyby zatem cena przeglądu technicznego miała wzrosnąć proporcjonalnie do ceny egzaminu na prawo jazdy, to w przyszłoby nam zabulić minimum dwa razy więcej. A przecież na prawo jazdy większość z nas zdaje tylko raz w życiu, natomiast przegląd techniczny trzeba robić co rok.
Mniejszą nieśmiałością w dyktowaniu nowych cen odznaczają się budowlańcy. Po zakończonym sukcesem przetargu na budowę czwartego kręgu Opery Nova zacząłem mieć nadzieję, że rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami wykonawców i kwotami na inwestycje przyjętymi przez samorządowych inwestorów będzie mniejszy. Niestety, nadzieje okazały się płonne.
Dowiodły tego niedawne przetargi na rewitalizację placu Kościeleckich i przejęcie bałaganu po bankrucie, który w ramach umowy z wodociągami rył pod Bydgoszczą, by zapewnić miastu dobrą retencję. W powtórzonym przetargu na plac Kościeleckich najniższa oferta przekraczała oczekiwania miasta (licząc łącznie z pięciomilionowym dofinansowaniem z rządowego Programu Inwestycji Strategicznych Polski Ład) o 24 procent.
W przetargu organizowanym przez Miejskie Wodociągi i Kanalizację bardzo wiele prac do wykonania podzielono na kilka transz. W każdej z nich kwoty podane w ofertach przewyższały te, które gotowe były wydać wodociągi. Różnice także były ogromne. Dla przykładu, prace ujęte w pierwszej transzy MWiK szacowały na 7 milionów, zaś najtańsza oferta opiewała na 17 milionów złotych. To więcej o 143 procent. W ramach drugiej transzy wodociągi przygotowane były na wydatek 8 milionów, zaś najtańszy oferent winszował sobie ponad 12 milionów, to jest o przeszło połowę więcej. I tak dalej…
Podsumowując, wciąż wyceny usług budowlanych po obu stronach przetargowego stołu wydają się dalekie od zdrowego rozsądku. Coraz głośniej mówi się o spowolnieniu gospodarczym. Być może brak zleceń spowoduje, że inwestorzy i wykonawcy w swych oczekiwaniach znajdą się bliżej siebie.
