Wyjące nocą alarmy doprowadzają mieszkańców do szału. Dotarcie do właściciela zajmujuje straży miejskiej czasami kilka godzin. Mandaty jednak nie wchodzą w grę.
- Syrena w Przychodni Sportowo-Lekarskiej włączyła się o godzinie 23. Wyła do południa w niedzielę. Nikt nie zmrużył oka. Wezwaliśmy straż miejską, ale ta była bezradna. Najgorsze, że te sytuacje się powtarzają - denerwują się mieszkańcy kamienic na Rejtana.
<!** reklama left>Na uciążliwego sąsiada skarżyli się także mieszkańcy ulic 3 Maja i Markwarta.
- Alarm w zamkniętym kinie „Polonia” doprowadzał nas do szału. Wył po kilka godzin, ale na miejsce nikt nie przyjeżdżał. Na szczęście, teraz się uspokoiło - mówi pani Magda.
Municypalni nie zawsze są w stanie szybko pomóc mieszkańcom.
- Z ustaleniem właściciela budynku lub pojazdu nie ma problemów. Jednak różnie bywa z dotarciem do niego - tłumaczy kierownik Referatu Kontroli, Analiz i Profilaktyki Straży Miejskiej, Jarosław Wolski. - Tak było w przypadku Przychodni Sportowo-Lekarskiej. Wezwaliśmy tam także policję. Nie stwierdziła ona próby włamania. Przez Centrum Zarządzania Krzysowego udało się ustalić właściciela. Ten skierował nas do firmy zajmującej się ochroną obiektu. Dopiero jej pracownik wyłączył alarm. Karanie mandatami właścicieli tych urządzeń nie wchodzi w grę - dodaje strażnik.
Dyrektor przychodni Andrzej Rakowski apeluje o większą wyrozumiałość.
- Problemem nie jest alarm, ale bezdomni pijący alkohol przy budynku. Normalnie syrena powinna się wyłączać po kilkunastu minutach. Jednak jeśli wybito szybę, a w stronę przychodni wciąż lecą butelki, urządzenie działa bez przerwy. Mieszkańcy powinni interweniować, gdy tylko zauważą podejrzane osoby na terenie placówki. Straż miejska też powinna tu częściej zaglądać - przekonuje dyrektor. - Jeśli dewastacje się potwierdzą, skierujemy tam więcej patroli - zapewnia Jarosław Wolski.