Ci, którzy robią to chociaż czasem, sięgają po „Igrzyska śmierci” albo „Hobbita”, w żadnym razie nie po „Przygody Tomka na Czarnym Lądzie” (klasa I) czy „Wujek Karol. Kapłańskie lata Papieża” (kl. III). Młodzież nie czyta, bo ta czynność ją nudzi, Internet podsuwa rzeczywistość atrakcyjniejszą i łatwiejszą w obsłudze.
Od kilku dni trwa tymczasem ożywiona dyskusja wokół propozycji zmiany kanonu lektur. MEN deklaruje (ostatni?) wysiłek, by dostosować spis obowiązkowej do przeczytania literatury do znanej, interesującej młodzież rzeczywistości. Musi go jednocześnie pogodzić z wymaganiami gwarantującymi minimum wykształcenia kulturowego. Ministerstwo odważnie zaproponowało więc na swoich stronach internetowych plebiscyt, w którym wszyscy - uczniowie, rodzice, nauczyciele - mogą zgłaszać swoje propozycje do listy czytelniczych przebojów. To, że młodzież postawi w niej na przygody gadającego ze swoim drugim Ja, obdzierającego ze skóry goblinów Golluma, a nie na przeżywającego na kilkuset stronach wewnętrzne męki Raskolnikowa - jest dla mnie oczywiste. Na co postawią jednak poloniści?
Nie zazdroszczę im wcale. Nie mam pojęcia, jak to zrobić, by dziś na lekcjach zainteresować znudzonych uczniów choćby kawałkiem „Zbrodni i kary” czy „Krzyżaków”. Nie tak, by zrozumieli, że to cool stories o zabijaniu, ale że to kawał dobrej literatury... Od wielu lat pracuję ze studentami kierunków humanistycznych. Od lat zauważam, że zwykle mają (humaniści!) bardzo ograniczony zasób słów, nie operują żadnymi środkami stylistycznymi, nie doceniają ich wagi i palety możliwości. Spłaszczają wypowiedzi do kalek językowych, banału. Ale gdzie się mają tych subtelności i niuansów uczyć? Gdzie ma grać muzyka ich języka ojczystego? W komiksowym „The Walking Dead”...? Powodzenia!