Zobacz wideo: Bydgoszcz. Patrol na motocyklach pomógł starszej kobiecie

Jakoś smutno za oknem i wieści różne szare i ciemne do mnie docierają ostatnio, z racji czego trudno dość z siebie wykrztusić życzenia wesołych świąt, które wypada w tym czasie składać. Zwyczajowo dodaje się też składnik „zdrowych” świąt do tego, a tu już mi się naprawdę nie zgadza sytuacja...
Całą moją najbliższą rodzinę - w jej przekroju wiekowym, płciowym i geograficznym -zmogła właśnie grypa. Taką diagnozę przyjęliśmy wspólną jako uśrednienie tego, co usłyszeliśmy przez telefon od lekarzy, bo choć bolało nas to samo i tak samo, każdy z doktorów przyjął autorską koncepcję wyprowadzenia nas z kłopotów. Warto jeszcze dodać, że każdy z nas korzystał z innej ścieżki dostępu do medycyny: POZ, ubezpieczenia prywatnego i prywatnej wizyty.
To Cię może zainteresować
I na koniec było tak: jedno zlecenie na test covid (młoda kobieta, prywatnie), jedno zalecenie testu grypowego i RSV (kobieta starszawa, ubezpieczenie) oraz pytanie o test covidowy (starszawy mężczyzna, ubezpieczenie). Była recepta na antybiotyk (kobieta sędziwa, POZ), leki przeciwwirusowe (młodsza i starsza) oraz tylko przeciwgorączkowe bez recepty (starszawy). Wszyscy solidarnie mieliśmy się nawadniać i zgłosić do lekarza stacjonarnie, gdyby sytuacja się skomplikowała. To nas łączyło niezależnie od wybranej drogi leczenia, więc gdy nieco pospadała nam temperatura, zaczęliśmy uważać się za uczestników medycznego eksperymentu, „ścigając” się na wnioski badawcze. Która koncepcja wygrała?...
Nie będę trzymała Państwa w niepewności. Najlepiej spisuje się na razie zawodnik D, czyli mężczyzna starszawy, leczony w najmniej wyrafinowany sposób, czyli tabsami, na których użycie i tak sam wcześniej wpadł. Oczywiście, oczywiście, najwięcej wskazuje na to, że największą zasługę ma tu krzepkość jego własnego organizmu, a pozostałe zawodniczki są po prostu mniej odporne z natury.
Dobra dla nas wiadomość jest taka, że nie musimy - chyba - szukać pomocy specjalisty. Bo tu temperatura urosłaby z emocji na pewno... Traf bowiem chciał, że na ten grypowy tydzień miałam wyznaczoną wyczekiwaną od kwartału wizytę w specjalistycznej przychodni uniwersyteckiej w Bydgoszczy. Mimo słabości, podjęłam heroicznie nieskuteczną (jak się okazało) próbę przełożenia jej/odwołania (w końcu na pewno jest ktoś, kto tak jak ja czeka na nią kilka miesięcy, może by się ucieszył, że pod choinkę dostał taki prezent).
Wykonałam osiem podejść, osiem prób połączenia z rejestracją w ciągu trzech dni roboczych. Sprawdzałam poprawność numeru, godzin pracy, rozumiałam, że chętnych (w tym „na żywo”, przed okienkiem) jest wielu, nie wściekałam się od razu (wszak idą święta...). I dałam spokój. Sobie i specjaliście. Do czasu, gdy ktoś z tego środowiska będzie utyskiwał na nieodpowiedzialnych pacjentów, którzy bezrefleksyjnie blokują miejsca w kolejce do lekarzy. I do czasu, aż zadzwoni do mnie ankieter NFZ, badający...poziom satysfakcji pacjenta z obsługi przez specjalistów. Okazuje się bowiem, że NFZ zaczął właśnie takie (nomen omen) badanie ankieterskie.
Urzędnicy będą pytać, jaka była „sprawność w zapisaniu na wizytę do lekarza specjalisty, o zachowanie i postawy pracowników rejestracji, zaangażowanie lekarza”, a także... „prawdopodobieństwo polecenia placówki w przyszłości”... To ostatnie rozczuliło mnie najbardziej - wszak żebym mogła ich polecić, najpierw w ogóle powinnam mieć szansę ich poznać.
Oczywiście, najlepiej by było, gdyby można było trzymać się od nich w ogóle z daleka. Mam nadzieję, że tym razem mnie i moim bliskim to się uda i każdy ze sposobów leczenia nas w końcu się powiódł. Zdecydowanie zdrowych świąt Państwu także zatem życzę!