Ot, na przykład specjalizujemy się narodowo w biciu rekordów Guinnessa. Co prawda głównie są to rekordy z gatunku dziwacznych - a to zrobimy największy pompon świata, a to najdłuższą pizzę, a to jakiś rodak jest mistrzem w jeździe rowerem po schodach - ale czasami naprawdę robimy wrażenie.
Tak jak teraz, kiedy pani Danuta Szaflarska skończyła 101 lat. I została najstarszą czynną zawodowo aktorką na świecie. I to jeszcze jak czynną - że wspomnieć film „Pora umierać”, w którym grała już zdrowo po 90-tce. Teraz pani Danuta, która ma trafić do Księgi Guinnessa, szykuje się do premiery „Sklepu przy głównej ulicy” i opowiada, jak to się cieszy na nowe aktorskie wyzwanie... Co pewnie każdemu rusza serce i z radości, i z zazdrości, bo któż nie chciałby po „setce” cieszyć się z nowych wyzwań? Szczególnie, że w czasach kultu młodości te nowe wyzwania kończą się zwykle parę dekad wcześniej.
Bo kultura pop - w ramach której też zdarza się pani Danucie funkcjonować - tak mocno zwariowała na punkcie młodości, że o nowe wyzwania ciężko już ludziom w wieku lekkośrednim. A po telewizorach ganiają tabuny poprzebieranych w młodzieńcze ciuszki wiecznych chłopców i pannic, próbujących nam i sobie udowadniać, że starość nie istnieje. Co momentami bywa zabawne, ale zwykle jest raczej smutne. Kult młodości, królujący w kulturze pop, prowadzi zresztą do jej galopującego zdziecinnienia, ale to już temat na zupełnie inną bajkę.
Wracając zaś do pani Danuty - aktorki trochę z przypadku, bo miała być handlowcem, łączniczki z powstania, pierwszej heroiny powojennego kina... Teraz stoi na czele superklubu ludzi - obok choćby 85-letniego Janusza Majewskiego, który właśnie „Excentrykami” uradował nam dusze - których starość się nie ima. Może dlatego, że nigdy nie uwierzyli, że trzeba być wiecznie młodym?CP