Można się spodziewać, że i tym razem pytania posypią się jak ulęgałki - „a po co mu dwustukonny silnik i klimatyzacja?”; „a po co czujniki cofania? Ja nie mam w swoim piętnastoletnim fordzie, to on też nie musi mieć...” Odpowiedzi na te pytania nie znam, ale chcę trochę - tym razem tego naszego ratusza pobronić. Kto z nas - mając odpowiednie pieniądze - nie kupiłby nowych aut, wiedząc, że utrzymanie starych przez pół roku kosztuje kilkadziesiąt tysięcy złotych? Im dalej w las, czyli - im starsze - tym kasy ładować trzeba więcej... A i szefowie miasta taczkami z własnej woli nie mogą jeździć, bo po prostu wzbudzą uśmieszek politowania na twarzach szefów prywatnych firm, bo - jak to mówią: „Jak cię widzą, tak cię piszą”.
Zmierzam do tego, że powoli, i w mieście, i w kraju, zaczynamy auto traktować jak narzędzie pracy, a nie luksus i oznakę dobrobytu. Dlatego służbówki w urzędach już przestają denerwować. O ile są zwyczajne.
PRZECZYTAJ:Sprzedajcie nam nowe samochody, a my wam oddamy nasze stare skody