Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zwierzenia przy muzyce: Z perkusją w Ciechocinku [WYWIAD]

Magda Jasińska
Adam Jędrzejowski w swoim studio
Adam Jędrzejowski w swoim studio Henryk Żyłkowski
Rozmowa z Adamem Jędrzejowskim - perkusistą i autorem podręcznika dla perkusistów, który w chwilach wolnych przyjeżdża do Ciechocinka, gdzie ma swój drugi dom i studio nagrań.

Skąd się wziął w Pana życiu Ciechocinek?
Chyba z powodu problemów z kręgosłupem. Wcześniej bywałem tu i spodobało mi się. Mieszkałem u bardzo sympatycznych ludzi, którzy namówili mnie do osiedlenia się tu. Od 1967 roku mieszkam w Sztokholmie i pewnego dnia zadzwonili moi znajomi, mówiąc, że w Ciechocinku jest działka na sprzedaż. Pojechałem więc zobaczyć ją - ziemia była rolna, rosła kapusta, parę drzewek owocowych, chodziły kury, po prostu krajobraz księżycowy, ale mi się spodobało. Jak przyjechała moja żona, była przerażona. Jakoś się jednak przyzwyczailiśmy. Zacząłem budować, dużo projektowałem, pilnowałem majstrów, budowałem modułowo. Cała moja rodzina nadal mieszka w Szwecji, żona pracuje w Sztokholmie, a ja już nie pracuję, dzięki czemu mogę tu częściej bywać.

Lata 60., a może wcześniej, skąd się wzięła perkusja?
Wszyscy pochodzimy ze Wschodu. Mieszkaliśmy po tych wszystkich perturbacjach wojennych w Zabrzu, chodziłem tam do liceum mechanicznego, to była taka szkoła zawodowa. Tam był nauczyciel, który pokazał mi czarne kropeczki, nuty - miałem grać na bębnie i mieliśmy założyć zespół. To były lata 1947-
-1950. Ta perkusja, którą mi pan dyrektor sprezentował, dzisiaj byłaby jakimś okazem, ale na tym instrumencie graliśmy na pierwszych balach.

Co wtedy graliście, bo jazzu nie było można...
Nie pamiętam, ale chyba coś rytmicznego do tańca. W Gliwicach był bardzo prężny dom kultury, który zaczął propagować jazz, tam powstał pierwszy zespół, w którym grałem. To był duży skład - tam grałem na kotłach. Jeździliśmy na festiwal do Krakowa i tam otarłem się o zespoły w Piwnicy pod Baranami, tam też poznałem Andrzeja Trzaskowskiego, to był koniec lat 50. i początek 60. Z zespołem wyjechałem za granicę - do Holandii, graliśmy w klubach studenckich i tam udało mi się poznać późniejszego idola - znakomitego amerykańskiego perkusistę Maksa Roacha.

A spotkanie z Trzaskowskim?
Na pewno spotkaliśmy się w Krakowie, tam też poznałem muzyków z zespołu Melomani i Krzysztofa Komedę. To były fajne czasy.

Z czego się uczyliście, bo nie było dostępnych nut?
No właśnie, z nielicznych płyt, które sprowadzało się nie wiadomo, jak, ale i z audycji radiowych „Głosu Ameryki” Willisa Conovera. Potem Conover przyjechał do Polski, bardzo mu się spodobał Trzaskowski i zostaliśmy zaproszeni na miesiąc do USA. Dla mnie to była najważniejsza wycieczka w życiu.

Ale grać nie mogliście?
Oficjalnie nie mogliśmy grać, jedynie zagraliśmy na festiwalu w New Port. Nawet mam gdzieś nagranie z radia, jak Conover nadawał. To był rok 1962.

Koncertowaliście na Jazz Jamboree, tam przyjeżdżały zagraniczne gwiazdy, z którymi graliście.
Z tego na pewno nikt nie mógł wyżyć. To jednak było wyżywanie się artystyczne. Jak graliśmy w Stanach, to nie dość, że nam opłacono hotele, to jeszcze dostaliśmy stypendium. Ja przywiozłem zestaw perkusyjny, a Trzaskowski masę płyt. Mogłem tam zostać, bo po moim ojcu jest tam spora rodzinka, ale mnie to nie odpowiadało, po drugie zepsułbym opinię u władz m.in. Trzaskowskiemu, a to był mój przyjaciel.

Jakim był człowiekiem?
Na zewnątrz wydawał się być zamknięty w sobie, ale i nonszalancki, był bardzo elegancki, bardzo pozytywna postać. Zawsze uważałem za niesprawiedliwe, że w Polsce jest kult Komedy, a moim zdaniem to Trzaskowski był lepszy od Komedy. On był eksperymentatorem. Razem z żoną byli niesłychanie serdecznymi ludźmi.

A Komeda, jaki był?
Był łagodnym, spokojnym człowiekiem. Miał dużo cierpliwości do kolegów muzyków. Zawsze mnie ogarnia wspomnienie o Komedzie, gdy jem jabłko. Podobnie jak on jem je ze środkiem, zostawiając jedynie ogonek.

Co się takiego wydarzyło, że rzucił Pan to wszystko?

Pracowałem wtedy 5 lat w Biurze Projektów i to Trzaskowski spowodował, że postawiłem na jazz. Myślałem, że coś z tego wyjdzie, nie czułem się jako ten inżynier, siedzący przy sztaludze i projektujący siłownie cieplne, choć to mi się przydało później.

W którym roku wyjechał Pan z Polski?
To był rok 1967, roboty było coraz mniej, przyszli młodzi perkusiści. Dostałem z Pagartu kontrakt do Szwecji i myślałem, że przez pół roku zarobię i wrócę, ale stało się inaczej.

***
Magdalena Jasińska zaprasza do wysłuchania audycji „Zwierzenia przy muzyce” w Polskim Radiu Pomorza i Kujaw w środę o godzinie 18.10.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!