Do fatalnie wyglądającego karambolu doszło w 7. wyścigu bydgoskiej rundy MDMP. Tomasz Orwat uderzył w tylne koło Alana Szczotki ze Stali Gorzów. Obaj zawodnicy z impetem uderzyli o podłoże i długo się nie podnosili. Na tor wyjechała karetka, ale na szczęście interwencja lekarzy okazała się zbędna. Młodzi zawodnicy o własnych siłach powędrowali do parkingu. Po tym zdarzeniu sędzia przerwał turniej z uwagi na zły stan nawierzchni.
Po kilkunastu godzinach rozmawialiśmy z Tomaszem Orwatem.
Jak się czujesz?
Mam zbite prawe biodro i uraz kostki, ale bez złamań. Co ciekawe, początkowo niewiele czułem, ale gdy chciałem wysiąść z samochodu przed domem, musiałem pożyczyć kule od dziadka. Nie jest źle, jak na to, co działo się na torze. Widziałem zdjęcia w internecie i przyznam, że kiepsko to wyglądało. To cud, że Alan nie złamał kręgosłupa.
Ty byłeś sprawcą wypadku?
Tak. Na drugim łuku pojechałem za szeroko i Alan wyprzedził mnie przy krawężniku. Na kolejnym wirażu nie chciałem odpuścić, pociągnęło mnie i stało się...
Długo będziesz pauzował?
Na mecz ligowy w Rzeszowie [21 sierpnia - przyp. red.] chcę być gotowy. Po cichu mam nadzieję, że wystartuję już we wtorek w Łodzi w kolejnej rundzie MDMP.

Podczas zimowych przygotowań, jako jedyny z polonistów, miałeś stuprocentową obecność na zajęciach. Solidnie przepracowana zima zapobiega poważniejszym kontuzjom?
Wiadomo, że najwięcej zależy od szczęścia. Gdybym jednak zimą siedział przed telewizorem i jadł słodycze, to mogło być różnie. Może po upadku bym wstał, ale na pewno dłużej dochodziłbym do siebie. Warto ostro zasuwać zimą, bo człowiek szybciej się regeneruje. Myślę, że Alan Szczotka też solidnie popracował zimę [śmiech - red.].
Po takim karambolu wielu chłopakom odechciałoby się jazdy na żużlu...
Ze speedwaya nie da się tak łatwo wyleczyć!
Dziękuję za rozmowę.