Śnieg padał raptem dwa i pół dnia, od soboty rana do poniedziałkowego popołudnia. W zimie nie dziwota. Dziwne, że Bydgoszcz przeżywa to wydarzenie do dziś. Przez lokalne media przetoczyła się lawina krytyki: nie zgarnęli, nie strącili, nie wywieźli, nie dowieźli, zabrakło, niesłusznie ukarali - to najczęściej pojawiające się w tym tygodniu czasowniki, także na łamach „Expressu”.
<!** Image 2 align=right alt="Image 142591" sub="Więźniowie odśnieżają przystanek przy ulicy Chodkiewicza Fot. Tomasz Szatkowski
">W ostatnim szeregu pod ścianą płaczu ulżył sobie prezydent Dombrowicz, wczoraj przed dziennikarzami skarżąc się na tych, którzy się skarżą. A przecież prezydent, jako były dziennikarz, musi zdawać sobie sprawę, że nic tak dobrze nie brzmi w gazecie, radiu czy telewizji, jak głos obywatela zirytowanego na urzędnika. I zarazem nic nie brzmi w mediach równie fałszywie, jak głos przedstawiciela władzy skarżącego się na krótkowzroczność obywateli. Gdyby Konstanty Dombrowicz chciał zapewnić sobie poklask, na konferencję prasową powinien przynieść na tacy pięknie ufryzowaną głowę Jana Siudy, swego dyrektora od dróg i komunikacji. Prezydent jednak, jakby na złość specom od kształtowania wizerunku, Siudy broni, zaś gorączkującym się mieszkańcom przygania. Miłości poddanych tym sposobem raczej sobie nie zapewni, lecz na mój szacunek zasłużył. Prezydent Dombrowicz pokazał mianowicie, że łatwiej mu o niezależność sądów niż, dla przykładu, premierowi Tuskowi, po każdej fali krytyki gotowemu biegać niczym kelner z głowizną na talerzu.
* * *
Zamieszanie, jakie parę dni temu wywołała zima, ludziom o dłuższej pamięci przywołuje obraz zimy stulecia na przełomie lat 1978 i 1979. Padało wtedy wiele tygodni i mróz trzymał w żelaznym uścisku. Do dziś nie wiadomo, ile osób z tego powodu wyzionęło ducha - cenzura czarnym wieściom nie przepuszczała. Pamiętam jednak także krzepiące obrazki: mnóstwo ludzi na ulicach, chodnikach, placach, boiskach, trawnikach, czym się da odgarniających śnieg. Teraz odnoszę wrażenie, że cywilizacja nas trochę rozmiękczyła. Gazety alarmują, że w marketach budowlanych zabrakło łopat do śniegu. Też mi nieszczęście. A nie można sobie poradzić za pomocą ogólnowojskowego trzonka, gwoździ i kawałka płyty ze sklejki? Kurczą się siły tradycyjnie rzucane do walki z żywiołem.
<!** reklama>Nie ma już żołnierzy z poboru. Dyrektorzy szkół pewnie dziś nie odważyliby się uzbroić uczniów w łopaty i wysłać na dwór. Jeszcze by któryś grypę złapał albo skręcił nogę i awantura gotowa. Reporterzy „Expressu” w środę i w czwartek usiłowali znaleźć firmy oferujące usługę odśnieżania. Na dachu, owszem, znaleźli - po trzy złote od metra kwadratowego taką pomoc świadczą dekarze. Na ziemi szybkiej szufli do wynajęcia nie proponuje nikt. W tej materii niezawodnie od lat można liczyć tylko na więźniów (patrz: zdjęcie powyżej). I to ma być kryzys?
* * *
Są tematy, którymi sprytny dziennikarz może się żywić od pierwszej praktyki do emerytury. Zaliczam do nich podzielniki kosztów ogrzewania, czyli montowane przy kaloryferze mierniki, mające wykazywać, ile energii lokator z kaloryfera uwolnił. Był to jeden z trudniejszych tematów, na które nadziałem się jako dziennikarski sztyft w 1991 roku. Pamiętam, że ostro wtedy walczyłem z sekretarzem redakcji, bym mógł o tym napisać w dwóch odcinkach, bo w jednym nijak nie mogłem się zmieścić. W tym tygodniu, również w dwóch odcinkach, pisał o kontrowersjach wokół podzielników mój były student, obecnie wschodząca gwiazdach miejskiej reporterki. Zakładam, że urządzonka teraz wyglądają inaczej, na miarę XXI wieku. Sęk w tym, że mieszkańcy nadal im nie dowierzają i wciąż liczna jest grupa ludzi, która woli płacić bez ślepego dyktatu podzielnika. W blokach Fordońskiej Spółdzielni Mieszkaniowej podzielniki zainstalowano w stu budynkach. Zostały w co drugim. Ciekaw jestem, co o podzielnikach napisze mój wnuczek. Trzy latka, a wszędzie go pełno. Liczę, że zostanie dziennikarzem.