O szkole mówiło się, że jeśli uczeń nie zdał, to nie tylko jego zasługa, ale i nauczycieli, którzy w pewnym momencie się poddali.
Wyłączywszy przypadki uczniów, którzy naprawdę nie chcą albo nie mogą się z jakiegoś powodu wyuczyć. Ze szkołami jazdy jest inaczej. Stale płacisz. Dokupujesz godziny, zdajesz, opłacasz, znowu jazdy i tak w kółko.
PRZECZYTAJ:Z bydgoskiego WORDU znikają stare micry. Co je zastąpi?
I może nawet umiesz, ale zje cię stres, ktoś na drodze wystraszy i po egzaminie. Dlatego nie dziwi, że cena 650 złotych działa jak czerwony neon.
Na specjalistycznym forum szkół jazdy ktoś podpowiada, by może przejść na system amerykański, czyli samemu, pod okiem znajomych, rodziny uczyć się, a później, na gotowo, podejść do egzaminu.
W swoim samochodzie. Są trzy szanse. To by była rewolucja, także drogowa, bo za oceanem ćwiczy się w ruchu ulicznym - oczywiście z aniołem stróżem obok, który zareaguje w razie czego. Na taką wolność chyba nie jesteśmy gotowi. A może?