I nie chcę tu wyzłośliwiać się nad dygotem różnych misiów od polityki, piejących kiedyś o triumfie polskiego Macrona, Obamy i tak dalej. Bo jasne, że najtrudniej wyzwolić się od chciejstwa naszego prywatnego, przez które oglądamy świat, zawsze bardziej widząc to, co chcemy, niż to, co jest naprawdę. A naprawdę to Polska się zmienia, tylko zdecydowanie nie tak szybko i nie do końca w tę wiosenną stronę.
Pan Robert i przyjaciele trafili do tego felietoniku, bo byli też zjawiskiem popkulturalnym, a nie tylko politycznym. Choć jeśli dzisiaj kręcilibyśmy o nich film, to już nie blockbuster o triumfie woli, a niskobudżetową tragikomedię. Już nie z zadęciem konwencji na Torwarze, a z groteskowych krzykami pana Roberta o zwycięstwie, na tle zmieszanych i wstrząśniętych buziek wiosennych generałów i sierżantów po wyborach.
Cóż, dziś z ideowego przekazu o trzeciej sile, co to zakwitnie między złym PiS-em i złą PO zostały wióry. I cisza. Bo nawet prawicowe rębajły się nie wysilają, co najwyżej cytując posta pani Środy o tym, że wspaniały projekt stał się katapultą dla karierowiczów. I oczywiście wiemy dobrze, że każdy taki projekt jest również katapultą i tego nie uniknie żadna partia, problem w tym, kiedy na końcu zostaje nam tylko ta katapulta.
W każdym razie gratulujemy czwórce liderów - panu Biedroniowi i pani Spurek z partnerami, którzy trafili do Brukseli. Nie udało się za to naszej regionalnej posłance Joannie S-W. Najpierw zazdrościliśmy jej, że znowu spadnie na cztery łapy, bo jak pan Robert zrezygnuje z mandatu – co zapowiadał – to ona łyknie brukselskie konfitury. Potem się zmartwiliśmy, bo wyprzedziła ją dalsza na liście prof. Płatek. No a potem okazało się, że niepotrzebnie, bo pan Robert jak zobaczył, co i jak, to wybrał Brukselę. Co oczywiście podyktowane było głęboką ideowością i szacunkiem dla wyborców. No i został lud, który w Wiosnę uwierzył tak mocno, jak wcześniej w Ruch Palikota. No a że polityka próżni nie znosi, ten lud wierzący ktoś już niebawem przygarnie. Do iluś tam razy sztuka.
