Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdrastwujtie, kienigbierczyki

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Kaliningrad, czyli miasto Kalinina. Michaiła Kalinina. Tego samego, którego podpis widnieje pod rozkazem rozstrzelania polskich oficerów przebywających w Starobielsku.

<!** Image 2 align=none alt="Image 217458" sub="Nad brzegami Pregoły, która przepływa przez centrum Kaliningradu, powoli pojawiają się kamienice stylizowane na dawną zabudowę Królewca. Po lewej - część zrekonstruowanych murów dawnej katedry na wyspie Knipawa. To jedyne miejsca w mieście, gdzie choć trochę można poczuć przeszłość.
[Fot. Krzysztof Błażejewski]">

Kaliningrad, czyli miasto Kalinina. Michaiła Kalinina. Tego samego, którego podpis widnieje pod rozkazem rozstrzelania polskich oficerów przebywających w Starobielsku.

Nazwa ta obowiązuje od 1946 r. Wcześniej był tu Königsberg, po polsku Królewiec. Piękne hanzeatyckie miasto z bogatą przeszłością. Miasto Emmanuela Kanta i wielkich mistrzów krzyżackich. Przez prawie dwa wieki polskie lenno.

<!** reklama>

Dziś to Rosja, a raczej specyficzny obwód kaliningradzki, prawie odrębne państwo bez określonego statusu. Jednocześnie to tylko godzina jazdy od polskiej granicy.

- Nie jedź tam. Nie ma po co. Nie warto. Nic tam nie zostało. Niczego tam nie ma do obejrzenia - mówili mi z dziwnym uporem wszyscy, którzy wcześniej ode mnie tam byli.

<!** Image 4 align=none alt="Image 217460" sub="Bloki, bloki, bloki... Dzielnice, a nawet ulice nie różnią się absolutnie niczym od siebie. Wszędzie panuje wszechobecny beton. Ta budowa na pierwszym planie trwa w tym samym stanie już od dwóch lat. Nawet do Kaliningradu doszedł ogólnoświatowy kryzys.
[Fot. Krzysztof Błażejewski]">

Nie uwierzyłem. Też się uparłem. To niemożliwe, żeby nic nie zostało z dawnego Królewca. Nie da się zniszczyć tak dużego miasta doszczętnie - tłumaczyłem sam sobie.

Dziś, po pięciu pobytach w Kaliningradzie, po poznaniu miasta w miarę dokładnie przyznaję rację sceptykom: tam nie ma po co jechać. A właściwie inaczej: tam trzeba pojechać, żeby zobaczyć, jak można zniszczyć bezpowrotnie dorobek wielu pokoleń.

Chyba w Irkucku...

Dziś całkowicie przyznaję rację grafini Marion von Dönhoff, przedwojennej mieszkance okolic Królewca, odznaczonej Krzyżem Wielkim za działalność na rzecz pojednania niemiecko-polskiego. Do podróży, aby zobaczyć to, czym dziś jest dawny Królewiec, dała się namówić pod koniec życia, po 60 latach. Napisała wówczas: „Królewiec był jednym z niewielu miejsc, gdzie Stalinowi udało się w pełni dokonać dokładnie tego, co zamierzał. Zaludnił miasto obcymi. Zburzył kościoły i domy, wyciął drzewa. W ich miejsce postawił bloki z betonu. Wymazał przeszłość. Gdyby zrzucono mnie w tym mieście ze spadochronu i zapytano, gdzie jestem, odpowiedziałabym: chyba w Irkucku”.

<!** Image 5 align=none alt="Image 217461" sub="Rosjanie uwielbiają suszone ryby rozmaitych gatunków. Są nie tylko towarem, także dekoracją wielu stoisk i sklepów, nie tylko rybnych.
[Fot. Krzysztof Błażejewski]">

To prawda, że podczas nalotów brytyjskich latem 1944 r. i ofensywy Armii Czerwonej zimą 1945 r. miasto zostało mocno zniszczone. Potem jednak nastąpił dodatkowy akt zemsty. Spalono większość ocalałych domostw, najprawdopodobniej w szale niszczenia „jaskini nazizmu” spopielono i słynną bursztynową komnatę.

Dziś z dawnego Królewca pozostała dzielnica willowa Amalienau, już nawet ona popadająca w ruinę, kilkanaście pojedynczych obiektów, głównie kościołów i budowli obronnych, stadion sportowy, zoo... I to chyba wszystko. Nie ma ani jednego dawnego placu, ani jednej ulicy w centrum, która miałaby taki sam kształt jak w czasach pruskich. Szerokie aleje, po trzy - cztery pasy ruchu w jedną stronę, rozdzielają zespoły blokowisk z wielkiej płyty. Jednakich, zszarzałych, zaniedbanych, nieotynkowanych i nieocieplonych. Obok chruszczówek - breżniewówki i jelcynówki. Jak na wielkiej, niedokończonej od ponad pół wieku budowie. Z rozlatującymi się balkonami, które - brudne, zaśmiecone, połatane byle czym i byle jak stały się dla mnie synonimem miejscowego stylu życia, w którym porządek i estetyka są przeważnie na ostatnim miejscu.

A papier i tak musi być

Od roku do Kaliningradu bez wizy mogą jeździć mieszkańcy polskich powiatów przygranicznych. Za granicą trudno jednak spotkać samochody na polskich numerach. Tłoczą się one za to na przygranicznych stacjach benzynowych po rosyjskiej stronie. I zaraz wracają. Paliwo jest przecież o połowę tańsze. Stąd określono limity przewozu.

<!** Image 6 align=none alt="Image 217464" sub="Hotel „Kaliningrad” wizualnie niczym nie odbiega
od otaczających go bloków mieszkalnych.
[Fot. Krzysztof Błażejewski]">

O wiele częściej za to Rosjan widać w Polsce. Szczególnie w Trójmieście w hipermarketach. A potem wystających w kolejkach na granicy.

Bo granica to granica. Porządek musi być - mawiają Rosjanie. Trudno spotkać naród bardziej bałaganiarski, a jednocześnie poddany urzędniczym rygorom. Ja, jako mieszkaniec Kujawsko-Pomorskiego, muszę postarać się o wizę w konsulacie w Gdańsku. A tu za każdym razem zmieniają się i ceny, i przepisy. Bo do wizy turystycznej potrzebne jest zaświadczenie o wykupieniu miejsca w hotelu w Rosji albo zaświadczenie z miejscowego biura podróży. Tylko że nie sposób dowiedzieć się wcześniej, czy wybrany przez nas hotel czy biuro są na liście „uprawnionych”. Jeśli tak nie jest, trzeba odejść od okienka i zaczynać wszystko od początku. Ostatnio okazało się, że nie można już załatwić wizy bezpośrednio w konsulacie, tylko w sąsiadującym z urzędem biurze, a tam obowiązuje opłata za pośrednictwo w kwocie 100 zł...

Sforsowanie granicy to odrębne wydarzenie. Dobra lekcja historii dla tych, którzy znają z praktyki jedynie poruszanie się w obszarze Unii Europejskiej.

Miasto przymusowych

Kienigbierczyki, bo tak na siebie mówią mieszkańcy Kaliningradu, są po słowiańsku wylewni, gościnni i serdeczni. Gdzie jeszcze w Europie na widok rozpalonego na parkingu grilla zejdą się mieszkańcy okolicznych bloków z tym, co kto miał na domową kolację? Z nieodłącznym bimbrem, oczywiście.

<!** Image 7 align=none alt="Image 217465" sub="Marynaty i kwaszeniny najrozmaitszych produktów to jedna z najbardziej egzotycznych ofert na targowisku.
[Fot. Krzysztof Błażejewski]">

Po kilku minutach poświęconych na zapoznanie się, Swietłana opowiada, jak jej matka trafiła tu po wojnie z Kazachstanu jako jeden z wielu przymusowych osiedleńców.

- Wysyłali tutaj kiedyś za karę. Jak na zesłanie - mówi. - Tu była strefa zamknięta. Wszędzie wojsko.

Nic dziwnego, że kiedy upadł Związek Radziecki, życie kienigbierczyków posypało się całkowicie. Wprawdzie wokół miasta jest jeszcze dużo terenów wojskowych, masztów radiolokacyjnych, stref zamkniętych z głowicami jądrowymi w roli straszaka na całą zachodnią Europę, ale za to praktycznie nie ma już przemysłu. Mieszkańcy pracują właściwie tylko w urzędach i w handlu oraz usługach. Rolę zarządcy przejęła mafia. Większość ludzi pracuje tu na czarno. Do Polski trafia np. dwa razy więcej wydobywanego pod Kaliningradem bursztynu, niż wynosi oficjalne wydobycie.

Swietłanie, która żyje z emerytury, wiedzie się coraz gorzej. Przeraża ją stały wzrost cen.

Jeszcze niedawno za naszą wschodnią granicą wszystko było tańsze. Dziś już nie ma o tym mowy. A wprost nie mieści się w głowie, żeby w Rosji wódka była droższa niż w Polsce! Jeszcze dwa lata temu najtańszą „białą” w najpopularniejszej sieci „Wiktoria” można było kupić za 99 rubli (nieco ponad 10 złotych). Dziś, przy tym samym kursie, 200 rubli to minimum. Jednych martwi ta cena, innych - ziemniaków. Po przeliczeniu kosztują one 4-5 złotych za kilogram. Ceny nawet podstawowych artykułów żywnościowych w Kaliningradzie są wyższe niż u nas. Bo... nikt ich tam nie produkuje.

<!** Image 8 align=right alt="Image 217466" sub="Towarzysz Kalinin patrzy z góry.
[Fot. Krzysztof Błażejewski]">Dla Polaków, poza benzyną, korzystne cenowo są już jedynie papierosy (choć i one podrożały, to i tak są o połowę tańsze niż u nas) i kosmetyki naturalne, sprzedawane w naszych aptekach za dziesięciokrotnie wyższą sumę.

Można też podziwiać ruch uliczny oparty na prawie silniejszego i korki - na jednego mieszkańca Kaliningradu przypada 3,5 samochodu, czyli najwięcej na świecie - a ponadto umiejętność życia w dwóch czasach jednocześnie, w lokalnym, który reguluje życie, i oficjalnym, moskiewskim, według którego kursuje komunikacja.

„Rynok” pełen orientu

Wiarę w to, że będzie lepiej, miejscowi opierają na... budowie nowego stadionu. Kaliningrad będzie areną meczów mundialu 2018, który zorganizuje Rosja. Już odbyło się forum gospodarcze polsko-rosyjskie, które ma służyć współpracy przy modernizacji miejscowej infrastruktury. I już po szynach na ulicach miasta mkną tramwaje... bydgoskiej PESY, których z każdym miesiącem ma tam przybywać.

Bez wątpienia największą atrakcją turystyczną - bo nie sposób tak traktować odbudowanych niedawno zewnętrznych murów katedry czy pohitlerowskiego bunkra albo paru muzeów w postsowieckim stylu - jest wielkie targowisko w centrum Kaliningradu, trącący orientem „rynok”. Szczególnie dział owoców i warzyw przedstawia się imponująco. Przywozi się tu z całego obszaru byłego Związku Radzieckiego to, co daje ziemia. Pestki słonecznika z Ukrainy, owoce kaki z Uzbekistanu, rodzynki z Turkmenii, żurawinę z Syberii, kiszony czosnek z pomidorami i dziesiątki nieznanych nam na co dzień małych kolorowych kuleczek - suszonych i w słoiczkach. Nad targiem roznosi się zapach aromatycznych azjatyckich przypraw. Dobrą lekcją ichtiologii jest przejście wzdłuż stoisk rybnych, zaopatrzonych w najdziwniejsze stwory wodne, za to rozczarowuje dział nabiałowo-wędliniarski. Wiele produktów ma dziwnie znajome, polskie etykiety, wiele jest także produktów białoruskich i litewskich.

<!** Image 9 align=none alt="Image 217467" sub="Tak zwany Dom Rad - niewykończony budynek, który zbudowano na miejscu zburzonego zamku krzyżackiego.
[Fot. Krzysztof Błażęjewski]">

Katia, sprzedawczyni na takim stoisku, zniechęca do wyrobów wędliniarni w pobliskim Gwardiejsku. - Białoruskie dobre - mówi. - I wasze też bardzo dobre. Naszego nie kupujcie.<!** Image 10 align=right alt="Image 217468" sub="Filharmonia w dawnym kościele.
[Fot. Krzysztof Błażejewski]">

Klientów nie ma, bo i ceny wysokie. Kobieta wyraźnie chce pogadać z Polakiem.

Ugór zachwaszczony

- U nas nie ma kto uprawiać ziemi - wyjaśnia. - Kiedy rozwiązali sowchozy, nikt nie chciał zostać na wsi i grzebać w ziemi. Wszystko leży odłogiem. Słyszałam, że mafia skupuje teraz ziemię. A wszystko do jedzenia, nawet kartofle, musimy sprowadzać z Rosji. I to albo statkiem, albo samolotem, bo za tranzyt przez Litwę trzeba słono płacić.

Rzeczywiście, na trasie od Kaliningradu do polskiej granicy nie ma chyba ani hektara ziemi uprawnej, choćby drobnego ogródka z warzywami czy kwiatkami. Wszędzie zachwaszczone ugory. Po co coś robić, jeśli wszystko można kupić w sklepie? To właśnie jest cała Rosja. Także ta kienigbierska.


Fakty

Umowa o małym ruchu przygranicznym bezwizowym

Od połowy 2012 r. specjalna umowa umożliwia bezwizowe wielokrotne przekraczanie granicy polsko-rosyjskiej przez mieszkańców strefy przygranicznej obu państw na podstawie wydawanego im zezwolenia w placówkach dyplomatycznych. Jego koszt wynosi 20 euro, natomiast termin ważności - 3 lata.

Po stronie Polski w woj. pomorskim strefa bezwizowa obejmuje Gdynię, Gdańsk, Sopot oraz powiaty pucki, gdański, nowodworski i malborski, a w woj. warmińsko-mazurskim: Elbląg i powiaty elbląski, braniewski, lidzbarski, bartoszycki oraz Olsztyn, jak również powiaty: olsztyński, kętrzyński, mrągowski, węgorzewski, giżycki, gołdapski i olecki.

Inne samorządy, także z naszego regionu, chciałyby rozszerzenia strefy na terenie Polski. Jak na razie kierowane w tej sprawie wnioski do rządu nie dały rezultatu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!