Jak łatwo policzyć, wygodnie przypadający po znakomitej kombinacji wolnych sobót, niedziel, pierwszego i trzeciego maja... I godzi się dodać, że 20 lat temu - nie tak jak dziś - maj eksplodował przepiękną pogodą.
30 stopni C plus tyle „urlopu” oznaczało, że w mieście nie było żywego ducha (na oddziale położniczym, co dotknęło mnie osobiście, w sumie też)... Choć powinnam się chyba raczej cieszyć, że mój kraj nie uznawał już 9 maja jako oficjalnej daty triumfu nad nazizmem, bo dziecko nie chciało dłużej czekać na powrót personelu medycznego do normalnej pracy.
Dziś, po latach, pogoda już zawsze słabsza, wolnych dni i okolicznościowych fanfar mniej, za to normalności więcej. Jeśli przedwyborcza mielizna to norma...