„Jolanta Drużyńska dokopała się do moich papierów, napisała książkę „Kolacja z konfidentem” i okazało się, że jestem świetlaną postacią. Ale to w ogóle jest coś przedziwnego! Bóg chyba nade mną czuwał, że czegoś nie podpisałem. Ja bym wszystko podpisał w „Piwnicy”, jak byłem pijany. Ja nie mogłem być w partii, nie mogłem być donosicielem, bo to wszystko wymaga pracy. Trzeba się przy tym strasznie urypać”. - Rozmowa z Janem Nowickim
<!** Image 2 align=right alt="Image 47259" >Czy chciałby mieć Pan brata bliźniaka?
Brata bliźniaka? Chyba nie. Wystarczy, że mam parę jąder, więc po co mi brat bliźniak. Poza tym obawiam się, że on by wiedział wszystko o mnie, a ja wszystko o nim i byłby taki nieprzyjemny dualizm. W mojej rodzinie są siostry bliźniaczki, więc wiem, czym to pachnie, zwłaszcza jeżeli pochodzą z jednego jaja. To nie jest rzecz normalna, chociaż może być fascynująca.
Jak się Panu żyje w Polsce braci bliźniaków?
Jest parę rzeczy, które idą w dobrym kierunku. Podobają mi się pewne idee Ziobry, który wziął się za sądownictwo, za chamstwo. A poza tym, czy nam się to podoba czy nie, wyłażą sakramencko obrzydliwe rzeczy - ostatnio PZPN. Dużo jest zagnojonych spraw w tym kraju i pewne hasła, idee, które oni głoszą mnie przekonują, chociaż nigdy na nich nie głosowałem i nie jestem ich orędownikiem z różnych powodów. Polska jest jaka jest, ale jest moja. Teraz rządzą bracia. Potem będzie rządził kto inny, a Polska nadal będzie moja.
Bliźniaków powinien Pan trochę rozumieć. Jedną z Pana pierwszych ról była podwójna rola bliźniaka...
To była sztuka „Zaproszenie do zamku”. Grałem tam razem z Anią Seniuk, i kilkoma wspaniałymi aktorami, którzy już nie żyją.
Lustracji nie musi się Pan chyba bać?
Tyle jest nagromadzenia plugastwa w mediach i tylu jest tych ubeków, że w końcu ja zaczynam im zazdrościć, że sam nie byłem ubekiem. To jest chore i chyba się nie skończy. Napisałem felieton, w którym napiętnowałem skomasowane działanie środków masowego przekazu.
Zestawiłem w nim ze sobą dwie twarze - arcybiskupa Stanisława Wielgusa i Saddama. Jedna i druga była pokazywana ludziom w podobnym zbliżeniu tylko dlatego, żeby się mogli pastwić i żeby mogli patrzeć na to, jak jeden umiera śmiercią cywilną, a drugi śmiercią biologiczną.
<!** reklama left>Jak SB próbowała nakłonić Pana do współpracy?
Ale nic tam wielkiego nie było. Przyszedł do mnie jakiś gość, zaproponował mi film, ja go spytałem, ile mi za to da? On mówi, że nie ma pieniędzy, a ja że w takim układzie nie mamy o czym gadać. Jolanta Drużyńska dokopała się do moich papierów, napisała książkę „Kolacja z konfidentem” i okazało się, że jestem świetlaną postacią. Ale to w ogóle jest coś przedziwnego! Bóg chyba nade mną czuwał, że czegoś nie podpisałem. Ja bym wszystko podpisał w „Piwnicy”, jak byłem pijany. Podsunąłby mi ktoś jakiś papier, dałby z 1000 złotych na wódkę i jeszcze razem byśmy to przepili. Ktoś by mnie jeszcze sfotografował i figurowałbym dziś jako konfident. Ja nie mogłem być w partii, nie mogłem być donosicielem, bo to wszystko wymaga pracy. Trzeba się przy tym strasznie urypać. Mnie się nigdy nie chciało nawet głosować. Zawsze byłem na jeziorze i leżałem na kobiecie albo kobieta leżała na mnie i nie zajmowałem się ani krajem, ani polityką, ani tym, kto rządzi. Ja nawet nie wiedziałem, kto jest sekretarzem komitetu wojewódzkiego.
Gra Pan jeszcze w teatrze?
Nie, właśnie nie, już wystarczy. Najpierw nie grałem 10 lat, potem zagrałem „Wujaszka Wanię”. Cały czas myślę, żeby tę moją nieszczęsną „Łagodną” zrobić. Pamiętaj, że rozmawiasz ze starym człowiekiem, któremu najzwyczajniej na świecie się nie chce, albo przerzucił akcenty gdzie indziej. Przecież nie muszę być całe życie aktorem, mogę utrzymywać się z czegoś innego. Poza tym kręcę filmy. Śmiem twierdzić, że pracuję więcej w tej chwili, niż wtedy, gdy byłem młody. Bardzo możliwe, że to dlatego że cechuje mnie starcze przyspieszenie.
Dom na Kujawach już stoi?
Ależ naturalnie, dom na Kujawach już się zestarzał. Ten dom ma już 7 lat. Dom się zestarzał, koń się zestarzał, pies się zestarzał i ja się zestarzałem.
Doszło do ostatecznej przeprowadzki?
Nie, jeszcze nie, dlatego że wciąż mam coś jeszcze do zrobienia. Ja się obawiam, że tak będzie do końca. Ale mieszkam tam czasem całymi miesiącami. Ciągle jednak w planach pojawia się jakiś film, trzeba zarobić parę groszy. Przeprowadzka wiąże się też z likwidowaniem wielu spraw w Krakowie. Mój krakowski dom zaczyna już pachnieć starą babcią, widocznie to jest mój zapach - starej babuni. Z Krakowa trzeba wyjechać, żeby coś zrobić, żeby zarobić. W Krakowie można się zapić na śmierć, zaczytać na śmierć, zakochać na śmierć. To jest miasto wampir, które wysysa z człowieka energię.
Skąd w ogóle pojawiły się myśli o przeprowadzce na prowincję?
Jak człowiek jest młody, to mu się wydaje, że powinien ganiać po dużych miastach, a potem się orientuje, że całe życie przeleciało, nie wiadomo kiedy. Nie wiesz gdzie byłeś, po co byłeś, co zrobiłeś i ile zarobiłeś. Dostajesz jakieś medale i krzyże. Teraz Węgrzy mi dali krzyż oficerski. Wręczał mi go spocony, przejęty ambasador. Administracja dostała prawie epilepsji, że dostałem to odznaczenie. Po co mi krzyż oficerski? Na poduszce będą za moją trumną nieść? Nawet go nie zobaczę na własnym pogrzebie, bo już będę nieżywy. Te wszystkie żelastwa kolekcjonuje moja siostra. Ja chciałem, żeby ona to dała do remizy ochotniczej straży pożarnej, żeby się dzieci bawiły, ale ona chowa to w jakiejś szafie. Kiedy kopnę wiadro, wtedy to wyciągną i będą tak na poduszkach nieść za mną. Wolałbym dostać parę milionów forintów, żebym miał z czego żyć. Ja i mój koń.
Skoro mówimy o sprawach ostatecznych. Jakie epitafium znajdzie się na Pana grobie?
To już jest wymyślone. Na grobie napiszą mi słowa z mojej piosenki: „żyć możesz wszędzie, umieraj gdzie dom” - hymnu, który napisałem dla Kowala, muzykę napisał Jan Kanty Pawluśkiewicz.
Kocha Pan nadal Martę Mészáros?
Tak! Nie wypada już kochać kogo innego. Można kogoś dotknąć, natomiast kochać kogoś innego już nie można, ponieważ wystawilibyśmy sobie złe świadectwo. W miłości będę wierny.