Tenderownię, popularnego „okrąglaka” przy Dworcu Głównym PKP, zbudowano w XIX wieku. Jednak od 1985 roku stoi opuszczona. Dwadzieścia lat temu teren został przejęty przez zakłady PESA. Teraz tenderownia to sypiące się ściany, brak okien, zżarta przez rdzę stalowa konstrukcja, dach jak sito.
[break]
Sławomir Marcysiak, miejski konserwator zabytków, przypomniał sobie o lokomotywowni w ubiegłym roku, kiedy Bydgoskie Stowarzyszenie Miłośników Zabytków „Bunkier” napisało do prezydenta wniosek o odwołanie go ze stanowiska. Objął lokomotywownię ochroną konserwatorską. Oznaczało to tyle, że PESA nie mogła jej rozebrać. Firma się nie poddała. - Odwołaliśmy się od tej decyzji do ministra kultury, a ten decyzję konserwatora uchylił - mówi Maciej Grześkowiak z Pesy.
Rzeczoznawca mówi wprost, że remont obiektu może być nieopłacalny. Adaptować go na budynek produkcyjny też się nie da. A firma chce się rozwijać. PESA proponowała miastu przeniesienie obiektu. - Do prezydenta takie pismo nie wpłynęło - zaprzecza Marta Stachowiak, rzecznik Rafała Bruskiego. Przyznaje jednak, że mogło ono trafić do miejskiego konserwatora. Ten jest... na zwolnieniu lekarskim.
Kiedy inspekcja nadzoru budowlanego wydała pozwolenie na rozbiórkę, sprawę wziął w swoje ręce Sambor Gawiński, wojewódzki konserwator zabytków. - Nie wiem, jak to się stało - przyznaje Ewa Dygaszewicz, wiceszef bydgoskiej delegatury WKZ. Nieoficjalnie wiemy, że na WKZ naciskał... Sławomir Marcysiak. Sambor Gawiński wpisał lokomotywownię do rejestru zabytków. Miał przyjechać na wizję 10 marca, ale wpis nosi datę o sześć dni wcześniejszą. Grześkowiak nie ma wątpliwości: - Doszło do pominięcia procedur.
PESA znów będzie od decyzji WKZ odwoływać do ministra kultury. Sambor Gawiński był wczoraj nieuchwytny, nie odbierał też telefonu.
Tymczasem podczas wtorkowego spotkania u wojewody z lokalnymi przedsiębiorcami, podczas którego poruszono temat stwarzania przez samorządy warunków do rozwoju firm, Tomasz Zaboklicki, prezes Pesy stwierdził, że z powodu decyzji konserwatora zabytków rozważa przeniesienie części produkcji do filii w... Mińsku Mazowieckim. To oznacza o 300 miejsc pracy w Bydgoszczy mniej!
- Kupiliśmy tamtejsze zakłady naprawcze, część hal jest do wyburzenia, ale jest tam 800 osób załogi - mówi Grześkowiak.
Chcąc ratować sytuację i zatrzymać Pesę w Bydgoszczy, Grzegorz Dołkowski, zastępca prezydenta miasta, zaproponował podczas spotkania u wojewody przeniesienie części produkcji Pesy na teren dawnego Zachemu. - Są pewne granice absurdu - ocenia Maciej Grześkowiak. - Skorzystanie z tej propozycji jest bardzo mało prawdopodobne.
Absurd tego rozwiązania wynika z warunków technicznych i procesu produkcyjnego Pesy. Po prostu - w jednej hali powstają podwozia, gdzie indziej są spawane nadwozia, gdzie indziej jest lakiernia, a w jeszcze innym miejscu nowe wagony uzbraja się w elektronikę czy elektrykę. Teraz PESA ma wszystko w halach obok siebie. Skorzystanie z propozycji miasta oznaczałoby transport części półproduktów z jednego końca Bydgoszczy na drugi. A to dodatkowe olbrzymie koszty i strata czasu.
Wczoraj miasto już miało inna wersję wydarzeń. Gorszą. - Jeśli PESA byłaby zainteresowana, miejsca w Bydgoskim Parku Przemysłowo-Technologicznym nie brakuje. Jest to jednak decyzja spółki. Możemy tylko domniemywać, że z uwagi na technologiczne uwarunkowania, przeniesienie jednego elementu w inne miejsce byłoby ekonomicznie nieuzasadnione - mówi oficjalnie Marta Stachowiak.
