Stąd swoisty „strajk” przy okazji Bydgoskiego Budżetu Obywatelskiego - część rad w ogóle nie zaopiniowała wniosków do BBO, część zaopiniowała wszystkie negatywnie.
Radni uważają, że po to są wybierani przez mieszkańców, żeby w sytuacjach takich jak konstruowanie BBO ich głos był brany pod uwagę w zakresie nieco większym niż tylko opiniowanie.
PRZECZYTAJ:Bartodzieje czekają nowe wybory - rekordu frekwencji nie będzie
Na razie widać jedynie, że miasto nie ma pomysłu na działanie rad osiedli. Kasa, którą dostają na swoje inicjatywy, nie wystarcza nawet „na waciki”, a kompetencje, które mają rady, są znikome i ciągle ograniczane (nie mogą nawet zablokować powstania całodobowego sklepu monopolowego w swojej okolicy).
Nic więc dziwnego, że coraz trudniej skompletować radę z osób, które realnie chcą wpływać na wydarzenia na swoim osiedlu. Praca społeczna w jej strukturach nie daje im, niestety, takiej możliwości.