Trudne to specjalnie nie było, bo jego książka „Przerwa w emisji” czcionkę ma jak dla niedowidzących i masę powietrza na stronach... Ot, stary numer wydawców szwedzkich kryminałów, którzy ścigają się, kto będzie grubszy od konkurentów.
Ale „Przerwa w emisji” to nie kryminał, choć troszeczkę jednak tak.
To przede wszystkim panakamilowa wersja słynnej afery, którą rok temu żył lud polski, podlana tłem zmajstrowanym z przemyśleń, tłumaczeń i przeżyć autora. Wersja bez zaskoczeń - pan Durczok szefem ostrym był, bo ważne było teledzieło, nie molestował nikogo, w pracy były rygor i adrenalina, a nie mobbing, a w ogóle to czuje się jak Józef K,., osaczony przez mrocznych typków w celach niecnych. Jest tu parę momentów wzruszających, parę żenujących i parę zabawnych – jak wtedy, gdy superrmenago z TVN okazują się marionetami i oportunistami… Ale w końcu to jednoznaczna reakcja TVN podtopiła rok temu pana Kamila skuteczniej, niż „Wprost”.
Z lekka zaskoczyła mnie za to przypowieść o medialnym świecie. Ot, czytamy choćby o tym, że ludzie „Faktów” nakręceni byli na starcie XXI wieku poczuciem tej samej władzy, co „Gazeta Wyborcza” w latach 90. – to my jesteśmy królami mediów, to my ustalamy, co jest newsem, to my mówimy, kto jest oszołomem, a kto salonem. Najpierw zadziwiłem się, co też te bidulki z telewizora wymyśliły. Owszem, w latach 90. „Wyborcza” była wyrocznią - każdy inteligent czytał tam, co ma myśleć, a jak myślał inaczej, to się budził w nocy z krzykiem, że już nie jest inteligentem. Ale „Fakty”? Choć jak się tak zastanowić, to były czasy, kiedy misie z TVN 24 robiły za kapłanów tej lepszej telewizji, a dla innych mediów tylko to, co się tam pojawiało, było ważne. Bo media niestety mają taką baranią naturę.
A dziś? Dziś mamy kabaretową wersję medialnego świata, w którym każdy ma swoją wyrocznię. Lepiej? Cóż... na pewno ciekawiej.