Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiać prostopadle

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Przypadek Bogatyni, Zgorzelca i wielu mniejszych miejscowości wzdłuż Nysy Łużyckiej pokazuje, że czasem o skutecznym ratunku podczas klęski żywiołowej decydują minuty. Po takim kataklizmie dziennikarze w każdym regionie jak jeden mąż sprawdzają możliwe czarne scenariusze dla ich okolicy.

<!** Image 2 align=none alt="Image 155349" sub="Wiosenna powódź zagroziła mieszkańcom Solca Kujawskiego i Czarnkowa,
ale w samej Bydgoszczy nie wyrządziła wielu szkód (na zdjęciu zalany Fordon) / Fot. Tadeusz Pawłowski">Przypadek Bogatyni, Zgorzelca i wielu mniejszych miejscowości wzdłuż Nysy Łużyckiej pokazuje, że czasem o skutecznym ratunku podczas klęski żywiołowej decydują minuty. Po takim kataklizmie dziennikarze w każdym regionie jak jeden mąż sprawdzają możliwe czarne scenariusze dla ich okolicy. Dla Bydgoszczy trzeba w tym celu trochę rozruszać wyobraźnię, przynajmniej jeśli chodzi o atak wielkiej wody. Wiosenna powódź w tym roku, potężniejsza ponoć od „powodzi tysiąclecia” z 1997 r., solidnie nastraszyła mieszkańców Solca Kujawskiego i Czarnowa, ale w samej Bydgoszczy podtopiła niewiele więcej niż stale schodzi pod wodę podczas „zwykłych” powodzi. Ba, jak pokazywaliśmy wczoraj w „Expressie”, niebezpiecznie wysoką wodę można sobie w mieście zafundować nawet w suche tygodnie, kiedy z właściwą częstliwością nie czyści się z wodorostów dna Brdy i Kanału Bydgoskiego. A nie jest żadną tajemnicą, że nie czyści się, bo brakuje na to pieniędzy.

<!** reklama>Trudno wszak okresowe podtopienia nazwać poważnym zagrożeniem dla ludności. Bardziej do wyobraźni przemawiają niemal apokaliptyczne scenariusze runięcia zapory we Włocławku. Jak wyczytałem ostatnio, po takiej tragedii wielka woda dotarłaby do Bydgoszczy w 10 godzin i spowodowała podniesienie poziomu Brdy o około 6 metrów. Co my, biedni, poczęlibyśmy wtedy ze sobą? Moja redakcyjna koleżanka, która parę dni temu, właśnie po zatopieniu Bogatyni, pisała o ewentualnej akcji ratunkowej w Bydgoszczy, poprosiła o rady szefa wydziału zarządzania kryzysowego w bydgoskim ratuszu. Oto, co miała do przekazania czytelnikom: „Mieszkańcy zalewowych terenów powinni uciekać prostopadle do Brdy, najlepiej pieszo. W prawobrzeżnej części Bydgoszczy wystarczyłoby dotrzeć poza ulicę Śniadeckich. Na drugim brzegu uciekinierzy powinni wspiąć się po skarpie na Kapuściska, Wyżyny, Wzgórze Wolności, Szwederowo i Błonie”. Dyrektorze prześwietny, tyś mi może życie uratował! Do głowy by mi nie przyszło, aby przed rzeką uciekać od rzeki, a nie wzdłuż rzeki. Sam nie wykombinowałbym też chyba, by przed Brdą czmychnąć na Wyżyny, a nie stanąć na skarpie metr wyżej i gapić się w spienioną wodę.

Superradom w rodzaju „uciekać prostopadle do rzeki” towarzyszy najczęściej utyskiwanie na upadek nauki obrony cywilnej, tak ponoć kwitnącej w poprzednim systemie. Ciekawe... Jest rok 1981, szeregowy podchorąży Jarosław Reszka szlifuje umiejętności bojowe w Szkole Podchorążych Rezerwy w Morągu. Zajęcia w terenie. Maszerujemy polną drogą w dwuszeregu. Dowodzący podporucznik krzyczy co kilkadziesiąt sekund. A to: „Uwaga, alarm lotniczy!”, a to: „Uwaga, alarm jądrowy!”. Po pierwszym rozkazie mamy paść na plecy w rowie przy drodze. Przy drugim - układamy się twarzą do ziemi, nakrywamy rękami głowę, a zwarte stopy wyciągamy w stronę wyimaginowanego atomowego grzyba. Przykro mi, ale więcej sposobów ratunku nie zapamiętałem. Ostatnio żona skaleczyła głęboko palec nożem kuchennym. Na widok strugi krwi nie padła z wrażenia. Groźba omdlenia stała się realna dopiero wtedy, gdy zabrałem się za bandażowanie. To się nazywa stara szkoła...

Z drugiej strony, nawet ukończenie wyższej szkoły pożarniczej czy zaawansowanego kursu samoobrony nie gwarantuje ratunku w obliczu prawdziwego zagrożenia przez żywioł. Jest rok 1997, reporter Jarosław Reszka penetruje swym zwinnym polonezem Wrocław. Od nadejścia fali kulminacyjnej podczas „powodzi tysiąclecia” minęło jakieś 12 godzin. Napięcie w mieście nieco opadło. Obrońcy odrzańskich wałów odpoczywają po nocnej i porannej bitwie z wodą. Jadę jakąś spokojną, wyludnioną ulicą blisko centrum. Dojeżdżam do skrzyżowania. Właśnie mam nacisnąć gaz, by na nie wjechać, gdy kątem oka dostrzegam strumień rwący korytem ulicy z prawa na lewo. Skąd się wziął, dokąd zmierza - nie wiadomo. Gdybym wjechał na skrzyżowanie parę sekund wcześniej, ciężki polonez z kierowcą niczym gumowa piłka rączo popłynąłby z nurtem w nieznane. Nie miałem szkolenia, ale miałem fart. I tego przede wszystkim należy sobie życzyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!