<!** Image 1 align=left alt="Image 26840" >Profesor Kryszak przyznał się do współpracy z SB. Pośrednio - naszej gazecie - mówiąc: „Muszę ponieść konsekwencje kilku niegdysiejszych wyborów”. I bezpośrednio - radiu PiK - odpowiadając na pytanie dziennikarza o to, czy współpracował, jednym krótkim słowem: „tak”.
Reakcja środowiska jest zgodna i też można ją podsumować jednym krótkim słowem: szok. Zszokowany jestem i ja, podobnie jak tysiące polonistów, były student profesora. Prywatnie współczuję mu wstydu i zgryzoty, którą musiał przeżywać latami - kiedyś jako tajny współpracownik, a ostatnio jako naukowy autorytet, który zdaje sobie sprawę, że po odtajnieniu archiwów zdemaskowanie niechlubnej przeszłości jest tylko kwestią czasu. Współczuję, lecz rozgrzeszyć nie potrafię. Nie przekonują mnie krążące po Toruniu próby wyjaśnienia zagadki współpracy profesora z bezpieką chęcią dostępu do emigracyjnej literatury, którą badał, i wyjazdów na Zachód. Nie podoba mi się także wypowiedź profesora dla mediów: „Wyrok został ogłoszony, egzekucja przygotowana” - tak jakby padł ofiarą jakiegoś sądu kapturowego.
Dobrze by było, gdyby władze UMK szybko i jednoznacznie zareagowały na, jak wszystko wskazuje, fakty dotyczące profesora - w interesie studentów i honoru polskiej nauki. Nie można przecież wytłumaczyć tego, co czynił profesor Kryszak przez ponad 20 lat, i to ponoć za pieniądze, manifestując poparcie dla opozycji, dobrem nauki. Na przypadek profesora Kryszaka warto też spojrzeć z perspektywy szans na indywidualny rozwój ludzi nauki.
Ktoś, kto przeciwstawiał się komunistycznej dyktaturze, jako badacz nie miał dostępu do źródeł i w związku z tym trudno mu było rozwinąć skrzydła. Ktoś inny zaś donosił na kolegów i mógł robić akademicką karierę. Nie wiem, może także był zdolniejszy od innych. Tego jednak, w przeciwieństwie do archiwów, dziś się nie sprawdzi.