W wysypie dostępnych zaś propozycji rozrywki na pierwszej majówce w tym roku trzeba wybierać rozważnie. Nawet bowiem coś, co wydaje sprawdzonym, wielokrotnie doświadczanym wydarzeniem, może okazać się… czarną dziurą. Takie wrażenie sprawiła na mnie podczas minionego weekendu impreza pod nazwą Festiwal Roślin.
Handel roślinami na dużych imprezach do tej pory kojarzył mi się z pełnymi naturalnego światła, rozległymi przestrzeniami, na których można dokładnie obejrzeć cuda przyrody i porozmawiać o ich wymaganiach z kompetentnymi sprzedawcami. Festiwal Roślin w Bydgoskim Centrum Targowo-Wystawienniczym zaoferował coś zgoła odmiennego. Z nasłonecznionego parkingu wchodziło się do szarego wnętrza. Podążyłem do największej hali w budynku. Okazało się jednak, że tam, na obszarze zbliżonym do boiska piłkarskiego, odbywa zawody… kilkunastu młodych rolkarzy, na skrawku powierzchni rywalizujących w jeździe figurowej.
Festiwal Roślin zajmował natomiast salkę, w której naprawdę sporo ludzi przeciskało się pomiędzy kilkoma rzędami kwiatów. Salka nie miała okna. Ciemność nieco tylko rozpraszały lampy rzucające zimne światło. Trudno było w tych warunkach ocenić walory upchanych tam roślin. Nie było z kim o nich porozmawiać, a za fachową informację musiały wystarczyć kartki z łacińska nazwą i lapidarną informacją o wymaganiach okazu, wyrażaną za pomocą kółek w nie wiadomo jak dużej skali. To, że sporo klientów wychodziło z tej ciemnicy z bogatymi zakupami, skłonny jestem uznać za objaw wiosennego ożywienia, a nie atrakcyjnie podanej oferty.
A propos atrakcji, przed tygodniem napisałem o wrażeniach i marzeniach, jakie we mnie wzbudził spacer nad Starym Kanałem Bydgoskim. Wspomniałem m.in. o otwartej w zeszłym roku wypożyczalni kajaków, dodając, że zainteresowanie byłoby pewnie większe, gdyby wypożyczonym kajakiem można było pływać nie tylko na krótkim odcinku pomiędzy IV i V śluzą, lecz także zapuścić się w dalszą, spokojniejszą część kanału, pomiędzy śluzami V (okolice Czarnej Drogi) i VI (przy ul. Bronikowskiego). Dziś jest to niemożliwe, bo wrota V śluzy są dziurawe jak ser. W najbliższych miesiącach przejdą jednak remont, po którym, jak sobie wyobrażam, śluza nr V będzie w pełni sprawna.
Mój pomysł udostępnienia jej dla niedzielnych kajakarzy wykpił jeden z internautów. Przypomniał, że śluza otwierana jest ręcznie. Następnie spytał, czy jej działanie wyobrażam sobie tak, że przy obiekcie na krzesełku będzie siedział śluzowy i obsługiwał maszynerię, gdy tylko zbierze się paru kajakarzy. Wreszcie dodał, że kajak można przecież przenieść, omijając śluzę.
Racja, można przenieść. Choć trudno to zrobić z dwuosobowym kajakiem, gdy płynie się w nim samemu, z dzieckiem albo żoną w ciąży. Nie to jest jednak najważniejsze. Najważniejsza jest atrakcja śluzowania. Z moich młodzieńczych spływów po Pojezierzu Suwalskim najbardziej wbiły mi się w pamięć emocje w śluzach Kanału Augustowskiego. Dlaczego zatem Bydgoszcz, która ma taką atrakcję niemal w centrum, nie miałaby z niej korzystać?
Nie chodzi mi o to, by śluzowy tkwił na posterunku codziennie, od rana do zmierzchu. Myślałem o paru, powiedzmy dwóch uruchomieniach V śluzy o ustalonych godzinach latem w soboty i niedziele. Byłaby to wyśmienita rozrywka i dla kajakarzy, i dla spacerowiczów.
PS Już po napisaniu tego felietonu i opublikowaniu go w papierowym wydaniu "Expressu Bydgoskiego" dotarła do mnie wieść, że prom "Flisak" jednak ruszy przed 1 maja w swój pierwszy rejs. Datę tego wiekopomnego wydarzenia ustalono na sobotę, 29 kwietnia. Załodze i pasażerom pozostaje mi życzyć stopy wody pod kilem. No może trochę więcej niż stopy, żeby nie osiedli na wiślanej łasze.
