No i wywindowały - o 30 procent. Jednak wczoraj prezydent robił dobrą minę do złej gry. Opowiadał o mniejszych kosztach administracji, o „bezbolesnym” wprowadzaniu niemal stuprocentowych podwyżek, o zachęcaniu do segregowania itd.
Tymczasem jest tak, że miasto za pierwszym razem źle oszacowało ilość śmieci. Było ich za mało. Po drugim przetargu wątpliwości jest coraz więcej. Nowe stawki spowodują, że więcej osób będzie płacić za odpady sortowane. Ale - tak jak dziś - siedemdziesiąt procent tego, co wyrzucą do worków, będzie się nadawało do powtórnej segregacji. A ta kosztuje. I tu tkwi problem. Nie w łakomstwie firm śmieciowych, tylko we wrodzonym polskim cwaniactwie - nowe stawki spowodują sortowanie z powodów nie ekologicznych, ale ekonomicznych.
