MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szeregowy magister, wystąp!

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Docieranie „kotów”, szorowanie toalet szczoteczką do zębów, nieprawdopodobne wręcz wyczyny na przepustce. Każdy, kto zaliczył służbę wojskową, może godzinami o niej opowiadać. Właśnie do woja poszedł ostatni rocznik poborowych.

Docieranie „kotów”, szorowanie toalet szczoteczką do zębów, nieprawdopodobne wręcz wyczyny na przepustce. Każdy, kto zaliczył służbę wojskową, może godzinami o niej opowiadać. Właśnie do woja poszedł ostatni rocznik poborowych.

<!** Image 2 align=right alt="Image 104288" sub="Przez długi czas przygoda młodych ludzi z wojskiem trwała dwa lata. Później ją już tylko skracano: w 1999 do jednego roku, w 2004 roku - do 11 miesięcy. Od stycznia 2005 roku poborowi byli wcielani do wojska na 10 miesięcy. / Zdjęcia: Archiwum ">Pułkownik Rębarz, szef studium wojskowego na mojej uczelni, kiedy dowiedział się, że nie zostanę wcielony do rocznej Szkoły Oficerów Rezerwy, był tym wyraźnie zniesmaczony.

- To wstyd! - grzmiał. - Jak tak możecie, obywatelu! Wasze dzieci i wnuki będą się z was śmiać. Bo będziecie na zawsze szeregowiec magister! Ale ja was już upilnuję. Jeszcze dowiecie się, co to jest wojsko, obywatelu!

Nie bardzo się tym przejąłem. Nieco wcześniej miałem okazję przekonać się, jaki w armii panuje porządek. Kiedy nie doczekałem się wezwania do stawienia się w Wojewódzkiej Komisji Uzupełnień w terminie, w którym - według rozlepionych na mieście obwieszczeń obowiązywało mnie zgłoszenie się do poboru - poszedłem ostatniego dnia sam. Wywołałem tym nieliche zamieszanie. Po mniej więcej miesiącu zostałem wezwany po odbiór odroczenia. Pani w biurze z rozbrajającą szczerością wyznała: - Gdyby pan się sam nie zgłosił, to nigdy w życiu nikt by pańskiej karty nie znalazł i miałby pan spokój z wojskiem do końca życia.

<!** reklama>Pułkownik Rębarz słowa jednak dotrzymał. Jesienią 1981 roku przyszedł do domu szeregowy goniec z „bilecikiem”. Na cały miesiąc na szkolenie rezerwistów.

Bez przysięgi, z bronią w ręku

O wyznaczonej porze, przygnębiony, ustawiam się w WKU w długiej kolejce kilkuset chłopa. Większość wspomina „swoje wojsko”. Anegdotom nie ma końca. Niestety, nic pocieszającego z tego nie wynika. Jakiś podoficer rozdaje kartki do wypełnienia. Prócz zwykłych danych osobowych, najobszerniejsza jest rubryka: „Przynależność do organizacji społeczno-politycznych”.

- Pisz PZPR, TPPR, TKKŚ - mój sąsiad radzi kolejnemu. - I tak nikt nie sprawdzi, a może się przydać. Wezmą cię na pisarza albo do gazetki ściennej...

Moja kolej. Podaję wymięty karteluszek z numerem 100.

- Nazwisko!

<!** Image 3 align=left alt="Image 104288" sub="Jedną z ulubionych czynności w wojsku było ruganie dyżurnego, zwłaszcza wówczas, kiedy nie miał pojęcia o pozycjach zajmowanych przez „npla”, czyli nieprzyjaciela, lub o tym, które kraje należą do Układu Warszawskiego. Z tego powodu rola dyżurnego podoficera należała do najbardziej znienawidzonych podczas służby.">Przedstawiam się i sierżant idzie po plecak dla mnie. Poprzedni szczęśliwcy już wydobywają mundury i wyposażenie, przebierają się w holu. Nigdy w życiu nie miałem z tym do czynienia, jak to się, do cholery, zakłada?

Z oddali dobiega głos sierżanta: ...telu ... rąży! ... telu ...rąży!

- Co się stało? - na scenie pojawia się dziarski chorąży.

- Jest problem!

- Jaki?

- Nazwisko się nie zgadza!

- Jak to?

- No bo szeregowy mówi, że nazywa się Błażejewski, a na worku jest napisane „Wakat”...

Ów wakat jednak trafia do mnie. Umęczony ubieraniem się, przekonany, że żadna część garderoby nie pasuje na mnie, bo albo jest za mała, albo za duża, z całym rynsztunkiem zostaję wcielony do kompanii. Jedziemy na „mp”, czyli do koszar.

Po południu ogólna zbiórka. Zdążyłem się już nasłuchać o drodze przez mękę, czyli o tym, co czeka w wojsku tzw. kota. Nie da się ukryć, że jak najbardziej nadaję się do tej roli. Tym bardziej że na pytanie, kto nigdy nie był w wojsku, skierowane do trzystu chłopa, nie wędruje w górę ani jedna ręka. Moja też, oczywiście, nie. Dopiero miałbym przechlapane - sam w takim gronie!

Nie wiem, jakim cudem przeglądający dziesiątki razy moją książeczkę wojskową podoficerowie nie orientują się, że w gronie starych wojaków, czyli panów rezerwistów, znalazłem się zupełnie przypadkowo, że nie mam wpisu o jakiejkolwiek służbie ani o złożeniu przysięgi. Choć to rzecz ponoć niesłychana, bez żadnego ale dostaję broń do ręki, starego peema. Dla wszystkich to uciecha, znają pistolet dobrze. Ja na studiach miałem do czynienia jedynie z kałachem. Wszystko dla mnie jest nowe, nieznane, nawet kroki w musztrze. Wiem jednak, że muszę sobie dać radę. Nie mogę podpaść.

Pierwszej nocy ktoś kradnie mi pozostawione pod łóżkiem buty. Z kieszeni spodni znika mi także niezbędnik. Na szczęście z wrażenia nie mogłem dospać i wstałem wcześniej. Uzupełniam więc brakujące wyposażenie w sposób identyczny, jak je straciłem i dzięki temu nie wychodzę na ofiarę losu. Dalej wszystko robię powoli, starannie podpatrując innych. I - na wszelki wypadek - do łóżka wchodzę już z całym dobytkiem, odpowiednio zabezpieczonym. Zostaje dla mnie tylko skrawek „koi”, ale można się przyzwyczaić...

Pułkownik pudłuje i ucieka

Pobyt w koszarach okazuje się mieć i swoje dobre strony. Tylko dziesięć procent żołnierzy może wychodzić codziennie na przepustki. Doświadczeni rezerwiści absolutnie się tym nie przejmują. Kiedy tylko kadra się zwija po południu do domów, rezerwiści pokonują płot i ruszają „na lewiznę”. Wieczorem w koszarach nie ma praktycznie żywej duszy. Oficer dyżurny oczywiście tego nie widzi. Dzięki temu na kolacji czuję się jak król. W sklepach za murem pustki, wszystko na kartki, tu też się nie przelewa, porcje są skromne, ale dla wojska wszystko być musi. Kiedy się ma do dyspozycji kilka porcji, można być i zadowolonym, i nawet wybrednym...

Mijają dni. Na szczęście bez większych problemów. Do pierwszego strzelania. Pogoda pod psem. Leje. Odprawa na środku placu i potem oczekiwanie na swoją kolej. Wiem, że będę miał stanowisko numer 10, pierwsze z prawej strony. Nagle panika, wielkie zamieszanie. Z niezapowiedzianą wizytą przybył pułkownik Woźniak, komendant tutejszego garnizonu. Zobaczyć, jak „stare wojsko” daje sobie radę.

Z duszą na ramieniu idę na stanowisko. Jak, u licha, z tego się strzela? Na domiar złego garnek, czyli hełm, mam o parę numerów za duży. Kiedy kładę się, spada mi na oczy i nie daje się odchylić. Praktycznie nic nie widzę. Ale ładuję magazynek i grzeję do twarzy przeciwnika na tarczy przepisowe pięć razy. Potem rozładowanie broni, sygnalizacja i ekipa rusza oglądać rezultaty. Tu trzy dziesiątki, tam jedna, dalej dwie. Przy mojej tarczy konsternacja. Ani jednego śladu! Wszystkie kule poszły panu Bogu w okno.

Pułkownik przerywa strzelanie i zarządza zbiórkę. Każe mi wystąpić na środek i, nie przebierając w słowach, ruga mnie, ile wlezie.

- Ja wam, k..., żołnierzu, pokażę, jak się strzela! - obiecuje na koniec.

W następnej grupie pułkownik, po zrzuceniu płaszcza, z moim peemem wędruje na stanowisko numer 10.

Czekam skromnie na skraju placu. Z daleka widzę, że poszła następna zmiana, potem kolejna. Ostrożnie podchodzę w przerwie. Pułkownika już nie ma. Nie doczekam się zatem spełnienia jego obietnicy.

- I jak mu poszło? Ile trafił? - pytam kaprala z obsługi strzelnicy, który na mój widok uśmiecha się szeroko.

- Też miał zero! I zaraz się zwinął! Pewnie coś nie tak było z bronią, już zmieniliśmy na inną...

Stan wojenny u drzwi

Po tygodniu czuję się już jak prawdziwy rezerwista. Do końca nie zaliczam żadnej wpadki. Mimo że 24 godziny przyszło mi spędzić na warcie jako klawisz w garnizonowym areszcie i zaraz na początku ucieka z grupy, którą konwojuję, jeden z aresztantów. Udaje mi się go jednak odnaleźć.

11 grudnia 1981 roku. Piątek. Poranny, wyczekiwany z utęsknieniem od miesiąca apel, na którym kompania ma zostać rozwiązana, a my zwolnieni do cywila.

Tym większe spotyka nas rozczarowanie. Nie wychodzimy. Służba zostaje bezterminowo przedłużona.

Cały dzień upływa na gorączkowych dyskusjach. Nie ma ćwiczeń, nie ma zajęć. Domyślamy się, że dzieje się coś złego. Pojawia się niepokój o siebie, o bliskich, o wszystko. Ktoś słyszał, że pójdziemy w nocy w miasto jako oddział specjalny.

Prawie nikt nie śpi. Czujemy się, jakbyśmy w każdej chwili mieli ruszyć na prawdziwą wojnę. Na szczęście na kolejnym porannym apelu okazuje się, że jednak wychodzimy. Zdawanie munduru i sprzętu trwa do wieczora. Jak się następnego dnia okazuje, miałem niesamowite szczęście...

Fakty

Czekamy na wspomnienia

Jednym z żelaznych punktów męskich spotkań „po latach” są wspomnienia z wojska. Zdarzyło mi się słyszeć dziesiątki niesamowitych relacji, pełnych prawdziwych przygód i przedziwnych sytuacji. Opiszcie nam, Czytelnicy, wasze wspomnienia z lat służby. Najciekawsze relacje będziemy na naszych łamach publikować.

Na listy czekam po adresem mailowym [email protected] i [email protected] oraz pocztowym: Krzysztof Błażejewski „Express Bydgoski”, 85-058 Bydgoszcz, ul. Warszawska 13.

Warto wiedzieć

„Przysięgam stać na straży pokoju w braterskim przymierzu z Armią Radziecką”

Służba wojskowa w polskich lądowych siłach zbrojnych zarówno w okresie międzywojennym, jak i po II wojnie światowej trwała do 1988 roku 2 lata, a w marynarce wojennej 3 lata. W ten sposób pod bronią jednocześnie było „czynnych” w latach wyżu demograficznego nawet do 450 tysięcy poborowych.

Do 1998 roku obowiązywał tekst przysięgi, który budził liczne kontrowersje. Powszechne było przemilczanie przez ślubujących niektórych zwrotów. „Ja, obywatel Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, stając w szeregach Wojska Polskiego, przysięgam Narodowi Polskiemu być uczciwym, zdyscyplinowanym, mężnym i czujnym żołnierzem, wykonywać dokładnie rozkazy przełożonych i przepisy regulaminów, dochować ściśle tajemnicy wojskowej i państwowej, nie splamić nigdy honoru i godności żołnierza polskiego. Przysięgam służyć ze wszystkich sił Ojczyźnie, bronić niezłomnie praw ludu pracującego (...), wolności, niepodległości i granic Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej przed zakusami imperializmu, stać nieugięcie na straży pokoju w braterskim przymierzu z Armią Radziecką i innymi sojuszniczymi armiami (...). Gdybym nie bacząc na tę moją uroczystą przysięgę obowiązek wierności wobec Ojczyzny złamał, niechaj mnie dosięgnie surowa ręka sprawiedliwości ludowej”.

W roku 1989 roku służba w lądowych wojskach została skrócona do 18 miesięcy, a marynarce do dwóch lat. W roku 1992 nastąpiła kolejna modyfikacja czasu trwania służby wojskowej - we wszystkich siłach zbrojnych ujednolicono go do półtora roku, a niebawem do 15 miesięcy.

Od roku 1999 roku „przygoda” młodych ludzi z wojskiem trwała dokładnie rok. W 2004 roku skrócono ją do 11 miesięcy. Od stycznia 2005 roku poborowi byli wcielani do wojska na okres 10 miesięcy.

Niedawno zakończony jesienny pobór był już ostatnim w RP. Od przyszłego roku do koszar pójdą tylko ochotnicy. Wojsko ma się przekształcić w armię zawodową, liczącą 120 tysięcy żołnierzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!