Uczniowie w szkole są codziennie ci sami. Do sklepu, zwłaszcza dużego, dzień w dzień przychodzą inni klienci. Nie można ich, jak uczniów, rozmieścić w osobnych pomieszczeniach, ani sprawić, by się nie mijali w przejściu. Na domiar złego kaszlącemu czy kichającemu klientowi nie zmierzy się gorączki i nie wyśle do domu, tak jak to się robi z podejrzanie wyglądającymi uczniami.
Ale czy tylko handlowcy są bardzo zagrożeni koronawirusem w pracy? Co mają powiedzieć konduktorzy, sprawdzający bilety w pociągach? A jak bardzo narażeni będą kelnerzy i barmani, jeśli wreszcie otwarte zostaną knajpki (może się to stać już 1 marca)? Co ma powiedzieć personel kin czy dotykający setek przesyłek pocztowcy i kurierzy?
Jest jeszcze wiele zawodów, których przedstawiciele nie znaleźli się wśród uprzywilejowanych, choć na to bezsprzecznie zasługują. I pewnie nigdy się nie znajdą. Wszyscy wiemy, że aktualnie wąskie gardło szczepień to nie brak personelu medycznego, tylko brak szczepionek. Bez ich większego zakupu listy uprzywilejowanych zawodów odpowiedzialnie nie da się rozszerzyć. Jak zaś zacznie docierać do Polski wiele dawek szczepionek, to z kolei będziemy się martwić, gdzie szczepić.
