Spór o miedzę, zbyt głośno grająca muzyka lub szczekający pies to tylko niektóre z powodów sporów, które zatruwają życie zwaśnionym stronom i w mieście, i na wsi.
<!** Image 2 align=right alt="Image 129156" sub="- Nie możemy sobie poradzić z sąsiadem, który zatruwa nam życie - Justyna Wrona z Miasteczka bezradnie rozkłada ręce / Fot. Marek Wojciekiewicz">- To, co się dzieje w naszym budynku, przechodzi ludzkie pojęcie. Jedna osoba zatruwa życie wielu mieszkańcom - mówią lokatorzy bloku przy ulicy Tucholskiej 7b na Miasteczku.
Kilka miesięcy temu do mieszkania komunalnego na Miasteczku wprowadził się młody mężczyzna. Od tego czasu doszło tam do siedemnastu interwencji policji. Lokator nic sobie z tego nie robi.
- Często są bójki, awantury i hałasy - skarży się jego sąsiadka Anna Kiełpińska. - Puszczanie nocą głośnej muzyki, libacje alkoholowe, imprezy na kilkanaście osób to dla niego coś normalnego.
Lokatorzy mają już dosyć zachowania tego młodego człowieka.
<!** reklama>- W dodatku grozi nam - mówi Justyna Wrona, mieszkanka bloku. - Boimy się go. Jesteśmy bezradni. Zgłaszaliśmy problem administratorowi, ale na razie nie widzimy żadnych efektów.
Zakład Gospodarki Mieszkaniowej, który administruje blokiem, zapowiada działania, ale spełzają one na niczym, bo Urząd Miejski w Świeciu uważa, że lokatorowi trzeba dać szansę na poprawę.
Mieszkańcom urzędnicy radzą, aby na własną rękę wnieśli pozew do sądu na sąsiada.
To tylko jeden z przykładów konfliktów sąsiedzkich.
- Często stykamy się z kłótniami lokatorów - mówi „Expressowi” Paweł Bednarski, prezes ZGM. - Są to spory o źle zagospodarowane ogródki przydomowe, słuchanie głośnej muzyki i libacje alkoholowe. Wiele z nich można rozwiązać polubownie. Inne wymagają zdecydowanej interwencji.
Prezes wspomina, jak musiał rozstrzygnąć sprawę pewnej jabłoni, która rosła przy jednym z bloków w Świeciu. Drzewo ostatecznie wycięto, bo lokatorzy nie potrafili podzielić się jego owocami. Niektóre konflikty znajdują swój finał w sądzie. Tak było w Ernestowie.
Grażyna i Henryk S. przyjechali w odwiedziny do syna. Nie chcąc tarasować drogi dojazdowej na posesję, Henryk S. ustawił swój samochód tak, że bocznymi kołami stał on na terenie sąsiedniej działki, należącej do Teofila S., brata Grażyny S. Po chwili przyjechał traktorem Teofil S. Widząc samochód stojący na jego polu, chwycił za widły i ruszył w stronę siostry, żądając usunięcia samochodu, bo inaczej go zniszczy. Przy okazji obrzucił Grażynę S. stekiem wyzwisk i wymachiwał przed nią widłami. Groził też, że zabije ją i jej męża. Jak ustalono w trakcie dochodzenia, obie rodziny są ze sobą w konflikcie od roku. Powodem niesnasek stało się to, że Grażyna i Henryk S. kupili pole, na które miał chrapkę również Teofil S.
Sprawa trafiła do Sądu Grodzkiego w Świeciu. Teofila S. uznano winnym napaści i skazano na 700 złotych grzywny.
- Kiedy skłóceni sąsiedzi nie mogą się porozumieć, a konflikty przybierają coraz ostrzejsze formy, radzimy im, by założyli sprawę w sądzie z powództwa cywilnego. Niech sąd rozstrzygnie, kto ma w takich sporach rację. To lepsze rozwiązanie od rękoczynów - mówią strażnicy miejscy ze Świecia.
Co na to prawo?
- Prawo do spokojnego odpoczynku chronione jest przez Kodeks wykroczeń.
- Kto krzykiem, hałasem, alarmem lub innym wybrykiem zakłóca spokój, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.