Niski ukłon dla Andrzeja Bubienia - pod względem reżyserii bydgoska wersja dwóch znanych oper włoskich mogłaby być ozdobą Bydgoskiego Festiwalu Operowego.
<!** Image 3 align=none alt="Image 223436" sub="Fot. Marek Chełminiak">
Nie ma tu miejsca dla masywnych śpiewaków i śpiewaczek, na początku aktu zajmujących centralne pozycje na scenie i stamtąd wyśpiewujących arie i duety.
<!** reklama>
W bydgoskim przedstawieniu „Rycerskości wieśniaczej” i „Pajaców” na scenie stale się coś dzieje. W pierwszej operze wrażenie robią liczne i mocno brzmiące partie chóralne. Chór jednak nie tkwi w miejscu.
Stale, w grupkach, porusza się po scenie, mijając solistów, tancerzy baletowych i statystujące dzieci. W pewnej chwili, podczas sceny procesji wielkanocnej, spora grupa aktorów z chorągwiami rusza nawet pomiędzy widzów. Trudno kierować ludźmi, gdy w przedstawieniu naraz bierze udział około stu osób.
A tu reżyserowi, wespół z choreografem, Jarosławem Stańkiem, świetnie udało się zapanować nad, zdawałoby się, nieuniknionym chaosem kroków i gestów.
Sycylia w bydgoskiej wizji „Rycerskości...” jest mroczna i targana złymi namiętnościami. Wieśniacy wystrojeni na Wielkanoc w ciemne garnitury i czarne kapelusze przypominają rodzinę mafijną na tajnym posiedzeniu. Są zimnymi świadkami miłości, zdrady i zemsty za odebrany honor, która to zemsta jest honorowym obowiązkiem każdego Sycylijczyka.
Jak na operę werystyczną, która z założenia ma przedstawiać zwyczajne ludzkie sprawy, trochę za dużo tu patosu i symboliki. Zbyt obszerna w swym śpiewaniu i zwłaszcza miotaniu się na kolanach po ciemnym, wulkanicznym piasku pokrywającym scenę jest też grająca rolę Santuzzy w sobotniej premierze Darina Gapicz.
Zdecydowanie lepiej Tadeusz Szlenkier poradził sobie z postacią Turiddu. Szlenkier jest tenorem, który potrafi subtelnie, bez przechodzenia w krzyk wyśpiewywać duże emocje. Wyjątkowo pasuje to do roli. Turiddu jest przecież prostym chłopcem, który zaplątał się w zły romans. Dopiero tuż przed śmiercią dorośnie i zrozumie swój błąd.
„Pajace” to już pełna dynamika i wiele rozwiązań na scenie, które kojarzą się z przebojowymi... musicalami. Jak scena, w której mocno zaokrąglona Nedda, jarmarczna aktoreczka, śpiewa arię, wędrując po podstawianych jej... garderobianych toaletkach do charakteryzacji z podświetlanym lustrami. Toaletki, niczym łóżka szpitalne, pod nogami mają kółka i nieustannie zmieniają miejsce na scenie, popychane przez komediantów.
Jestem pełen podziwu dla Magdaleny Polkowskiej, że potrafiła po tym rusztowaniu nie tylko zdecydowanie kroczyć w bucikach na obcasie, ale i śpiewać.
Wokalnie jednak sobotnia premiera „Pajaców” należała do Sylwestra Kosteckiego, który pięknie podźwignął rolę Cania - nie tylko w słynnej arii „Śmiej się, pajacu”. Z kolei w innej znanej części opery, prologu, oryginalnie wykorzystano projekcje wideo. W końcu film to też sztuka zrodzona na jarmarku.**