Dwa lata temu udało się nawet przekroczyć 1000 kilometrów. Czerwiec do tej pory wydawał się idealny dla tych zawodów. Późno zapadający zmrok dawał szansę bezpiecznego pedałowania także dla tych, którzy kończą pracę późnym popołudniem. Do tego upał jeszcze niezbyt srogi, a leśne i polne ścieżki nierozjeżdżone tak jak pod koniec lata.
Ale to już było... - muszę w tym roku smętnie zanucić. Dwa pierwsze dni czerwca tego roku pokazały, że w przyrodzie coś stale zmienia się na niekorzyść. Przejezdne zwykle wiosną trakty w okolicy Bydgoszczy już teraz są tak zapiaszczone, że po trzydziestu kilometrach po nieutwardzonych drogach wraca się do domu wyczerpany niczym po maratonie i brudny jak górnik. Choć pogoda dopisuje, to już niestety nie jest rekreacja, lecz bardziej szkoła przetrwania.
Wiele wprawdzie w tym roku nie popedałowałem, lecz wystarczająco dużo, by zauważyć, że w przydomowych ogrodach mało kto przejmuje się suszą i w wielu miejscach woda leje się na trawę na okrągło. Obyśmy tego wkrótce nie pożałowali.
