W czasach wczesnego PRL-u mieszkanie należało do najbardziej luksusowych i niedostępnych dóbr. Szczególnie trudno było o nie w Bydgoszczy. Do tego stopnia, że zdesperowani mieszkańcy pół wieku temu próbowali „wziąć sprawy w swoje ręce”. Władza ich jednak wykiwała.
<!** Image 2 align=middle alt="Image 37547" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">W niedzielę 18 listopada 1956 r. doszło w Bydgoszczy do protestu społecznego na wielką skalę. Spalono, m.in., zagłuszarkę zachodnich stacji radiowych na Wzgórzu Dąbrowskiego. Nastroje mieszkańców uległy daleko idącej radykalizacji.
„Ilustrowany Kurier Polski” tego dnia przyniósł wiadomość o posiedzeniu egzekutywy Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Oczywiście, przed dziennikarzami drzwi były zamknięte, jednak po obradach sekretarz KW, Zenon Jundziłł, przekazał reporterowi szokującą informację - postanowiono zmniejszyć tzw. aparat partyjny o 50 proc. Hotel KW przy ul. Jagiellońskiej miał być przekazany władzom miasta na mieszkania. Swoje siedziby na te same cele oddać miały komitet miejski partii, Zarząd Wojewódzki Związku Młodzieży Polskiej, Urząd Kwaterunkowy przy Jana Kazimierza oraz WKR przy ul. Leśnej.
To pobudziło wyobraźnię czytelników. Sytuacja mieszkaniowa w Bydgoszczy była bowiem tak zła jak rzadko w którym mieście Polski.
„My chcemy mieszkań!”
Tak o problemach mieszkaniowych mówił na sesji Miejskiej Rady Narodowej przewodniczący jej prezydium, Kazimierz Maludziński: - Kłopoty zaczęły się od wytypowania Bydgoszczy na stolicę województwa. Przybyły urzędy, rozwinęliśmy przemysł, nastąpił napływ ludzi. Obecnie mamy wskaźnik zasiedlenia 2,5 osoby na jedną izbę, a w 1945 r. było 1,5. W latach 1945-50 nie oddano do użytku ani jednego budynku na cele mieszkalne, a izb ubyło 1686. W okresie 1951-55 wybudowano 14 tys. izb, ale miastu przybyło prawie 71 tys. mieszkańców.
Notatka prasowa obudziła w bydgoszczanach nadzieje. Cztery dni później dziennik opisał sprawę zajęcia w centrum miasta lokalu przez osobę „z układu”. To sprawiło, że zdeterminowani młodzi mieszkańcy miasta, nie wierząc w uczciwość przy rozdziale „odzyskanych” mieszkań 22.11. oblegli gmach KW PZPR przy rondzie Jagiellonów, domagając się społecznej kontroli nad przydziałami obiecanych popartyjnych mieszkań.
Przerażeni decydenci, mając w pamięci niedzielne zamieszki, zgodzili się na wszystko. Następnego dnia od rana w bydgoskim „Białym Domu” odbywała się narada partyjno-wojskowa. Po niej do zebranych wyszedł zastępca przewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, Aleksander Schmidt i obiecał spełnić życzenia.
Rewolucyjny komitet
Tego samego dnia wieczorem odbyło się nadzwyczajne posiedzenie Prezydium Miejskiej Rady Narodowej z udziałem Schmidta i protestujących. Okazało się, że zwolnione będą także wojskowe obiekty - „willa generała” przy ul. Czartoryskiego, kasyno przy Warszawskiej i okazały budynek przy ul. Mazowieckiej. Włodarze miasta nie mieli jednak zamiaru przeznaczać zwalnianych budynków na mieszkania, ale na szkoły, przedszkola, hotele i restauracje.
Wówczas zabrał głos Schmidt, który przekazał polecenie KW o potrzebie powołania zespołu ds. przydziału izb w zwalnianych obiektach. W jego skład mieli wejść przedstawiciele młodzieży, radnych i potrzebujących mieszkań. Zaproponował nadanie zespołowi szerokich kompetencji, prawa kontroli „nadwyżek powierzchniowych”, a nawet przejęcie przez niego uprawnień urzędu kwaterunkowego, który miałby zostać zlikwidowany.
<!** reklama right>Konsternacja włodarzy miasta była ogromna. Protestowano, powołując się, m.in., na niezgodność takiego rozwiązania z prawem oraz... potrzebę konsultacji z radami robotniczymi przy dużych zakładach.
Na życzenie jednego z protestujących, Potockiego, ostatecznie zatwierdzono nazwę Rewolucyjnego Komitetu ds. Mieszkaniowych, określenie natomiast uprawnień i kompetencji odłożono. Następnego dnia przedstawiciele komitetu zdali sprawozdanie z dokonanego „przeglądu” zasobów mieszkaniowych. Domagano się, m.in., ponownego przydziału lokali w domu przy ul. Markwarta 2 i Piotra Skargi, gdzie przydzielono mieszkania „swoim”, zagęszczenia w lokalach dla rodzin wojskowych przy Jodłowej, przeznaczenia na mieszkania budynków po Komendzie Powiatowej MO (Gdańska 62), prokuraturze (Nowy Rynek), a także wznoszonego biurowca dla CBRZ przy rondzie Jagiellonów.
Kontratak twardogłowych
W tydzień po powstaniu komitetu i ochłonięciu „aparat” poczuł się zagrożony i przystąpił do kontrofensywy. Na posiedzeniu Prezydium MRN 30.11. przewodniczący K. Maludziński stopniowo gasił entuzjazm „rewolucjonistów”. - Budynki po PUBP i wojsku są poza naszymi kompetencjami - wyjaśniał. - Przy Mazowieckiej musi być szkoła, na mieszkania budynek się nie nadaje.
Wiceprzewodniczący Jan Wardach obiecywał, że „zły” rozdział już się nie powtórzy. Bił się mocno w piersi, że wcześniej musiał przydzielać mieszkania aparatowi. Twardogłowi poczęli domagać się rozwiązania komitetu, „bo wnosi on anarchię i niczego nie rozwiąże”. Podkreślano nielegalność działania, aroganckie odnoszenie się do urzędników i aktywistów partyjnych, a nawet sygnały o samowolnych zajęciach mieszkań. - Niech sobie działa, ale jako ciało doradcze, żeby odciążyć prezydium od nacisków społecznych - mówił tow. Nowakowski.
Obwiniono też „Ilustrowany Kurier Polski” o złe naświetlenie sytuacji mieszkaniowej w mieście i wywołanie „niepotrzebnego zamieszania”.
Na koniec oberwało się sprawcy powołania komitetu. - To Schmidt zgodził się na taki program działania i nie skonsultował się z Warszawą. Powiedział nawet „a co Warszawę obchodzi Bydgoszcz” - oburzał się tow. Czarnecki. - Jakim prawem wydaje nam polecenia? - wtórował mu Jan Wardach. - Zaskoczył nas, dlatego się zbyt pochopnie zgodziliśmy - dodał tow. Wojciechowski.
- Nie po to jestem, by tow. Wardach mnie oceniał - burzył się najpierw Schmidt. A potem złożył... samokrytykę. - Źle postąpiłem - wyjaśniał. - To powinno być ciało społeczne, opiniujące, bez prawa wydawania decyzji.
Wyrok na „rewolucjonistów” został tym samym przypieczętowany.
Mówiące manekiny
Na sesji MRN 5.12.1956 r. przewodniczący prezydium rady, K. Maludziński, bił się w piersi: - Popełnione zostały błędy w polityce kwaterunkowej. PMRN nie potrafiło skutecznie opierać się naciskowi KW, PWRN, WUBP, MO i WP na przydział mieszkań dla ich pracowników. W dodatku toczy się wiele spraw karnych przeciwko pracownikom wydziału kwaterunkowego o załatwianie przydziałów za łapówki.
Radny Kaczorowski wyraził to dosadniej: - Wszyscy decydowali o przydziale mieszkań, tylko nie my. Byliśmy w tej sprawie manekinami. Miejska Rada jest fikcją, a nie pełnoprawnym gospodarzem terenu.
Społeczny komitet
Z drugiej strony skarg na działalność „rewolucjonistów” było bez liku. Urzędnicy donosili, że zabrali oni sporą część kartotek i nie zwrócili, pobrali upoważnienia do kontroli mieszkań, których nie mieli zamiaru oddać, wymuszali zezwolenia na zajęcie lokali, po parę na jedno mieszkanie, przydzielali lokale sobie i znajomym.
Postanowiono, że komitet będzie działał tylko do końca roku. Jego nowym przewodniczącym został radny Edmund Wolter, a nazwę zmieniono na Społeczny Komitet ds. Mieszkaniowych. Kiedy „rewolucjonistów” się pozbyto, trudno ustalić. 19.02.1957 r. podczas kolejnej sesji Miejskiej Rady Narodowej o to, czy komitet jeszcze istnieje, zapytał oficjalnie radny Witold Twardowski. Nowy szef miejskiego kwaterunku, obywatel Czarny, wyjaśnił, że został on już rozwiązany.