Zdarzenie przy ul. Matejki poruszyło całą ówczesną Bydgoszcz. Policjant podczas interwencji we własnej sprawie zastrzelił sąsiada. Niepotrzebnie - mówili lokatorzy kamienicy.
<!** Image 4 align=none alt="Image 217894" sub="Podwórze kamienicy przy ul. Matejki 8 było w 1929 roku miejscem opisywanego zdarzenia z udziałem dwóch policjantów i dozorcy">
W Dzień Konstytucji, 3 maja 1928 roku, Antoni K., dozorca domu przy ul. Matejki 8, wracał do domu po obejrzeniu wojskowej parady w świetnym nastroju. Jednak kiedy przemierzał podwórze domu, który dozorował i w którym mieszkał, z okna mieszkania zajmowanego przez komisarza Policji Państwowej, Stanisława P., wypadł drobny przedmiot, który uderzył dozorcę w nogę. Sprawiła to nieostrożność służącej państwa P. Widząc zdarzenie, żona Antoniego K. zaczęła go podżegać, by udał się do mieszkania policjanta i zrobił mu awanturę.
Antoni K., człowiek krewki, znany z awanturniczego charakteru, wielokrotnie wcześniej naraził się lokatorom kamienicy. Dwóch pobił, trzeciemu odgryzł palec. Miał za sobą dwie więzienne odsiadki za pobicie, dwa razy siedział za kradzież i raz za tzw. naruszenie miru domowego.
Strzelaj, bo on nas zabije
Komisarz Stanisław P. Antoniemu K. drzwi, mimo głośnego w nie walenia, nie otworzył. Wówczas dozorca, głośno ubliżając policjantowi, stanął pod jego oknem i kontynuował swoją przemowę.
Po kilkunastu minutach Stanisław P. nie wytrzymał nerwowo i udał się na pobliski komisariat przy ul. Dworcowej po pomoc. Wrócił w towarzystwie posterunkowego Jana S. Mężczyźni nie zastali już jednak na podwórzu Antoniego K.
Komisarz postanowił zaprosić młodszego policjanta do domu. W tym momencie okazało się, że dozorca „zaczaił się” na schodach. Kiedy mężczyźni weszli do budynku, rzucił się na obydwu, zadał kilka uderzeń, a następnie wyciągnął obu policjantów na podwórze. Tu odbyła się prawdziwa walka zapaśnicza, gdyż stróże prawa usiłowali obezwładnić i zakuć w kajdanki Antoniego K., on zaś skutecznie się przed tym bronił. W sukurs dozorcy pospieszyła też i jego żona.
W trakcie zawziętego boju Antoni K. wyrwał posterunkowemu S. noszoną przez niego na pasku szablę, odsunął się od policjantów i odchylił do tyłu. Jak twierdził potem komisarz P., był przekonany, że dozorca zamierza wydobyć szablę z pochwy i nią zaatakować.
- Strzelaj, bo on nas zabije - zawołał komisarz do posterunkowego. Ten odsunął się do tyłu, odpiął kaburę, dobył pistoletu i wystrzelił Antoniemu K. prosto w pierś. Mężczyzna upadł, na jego ciele pojawiła się krew. Niedługo potem, jeszcze zanim zjawił się wezwany szpitalnym ambulans, zmarł.
Rok później obydwaj policjanci stanęli przed sądem pod zarzutem zbyt pochopnego działania i niepotrzebnego spowodowania śmierci Antoniego K. Takie właśnie były odczucia zeznających na procesie świadków, mieszkańców kamienicy.
Na drugim biegunie można było postawić opinię lekarską, z której wynikało, że dozorca otrzymał postrzał będąc w pozycji pochylonej, co mogłoby dowodzić, że strzał padł w chwili, gdy próbował on wyciągnąć ostrze szabli.
Bo zasłużyli się ojczyźnie
6 czerwca 1929 roku sąd ogłosił wyrok, mocą którego obydwaj policjanci skazani zostali na kary po pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na okres dwóch lat. W uzasadnieniu wyroku sąd oznajmił, że wprawdzie nie zachodziła w tym przypadku konieczność użycia broni, jednak „biorąc pod uwagę, że oskarżeni na swoich stanowiskach byli dzielnymi urzędnikami, że pracą swą zasłużyli się krajowi, przyczyniając się do odbudowy państwa”, wymierzył najniższą karę, dodatkowo ją zawieszając.
Licznie zgromadzona w sądzie publiczność okazała po ogłoszeniu wyroku swoje niezadowolenie. Do podobnych zdarzeń z udziałem stróżów prawa dochodziło również i wcześniej, jednak sądy z reguły chroniły policjantów, co nie podobało się rodzinom pokrzywdzonych.