Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Retro. Kiedy dowiedział się, kogo okradł, rzucił się z łupami do ucieczki

Krzysztof Błażejewski
Krzysztof Błażejewski
Podczas sądowej rozprawy jej uczestnicy z trudem powstrzymywali się od śmiechu, tak zabawna była to historia.

Podczas sądowej rozprawy jej uczestnicy z trudem powstrzymywali się od śmiechu, tak zabawna była to historia.

Zaczęło się od telefonu do przyjaciela. Przyjaciel ów wyjechał do Niemiec, wtedy jeszcze zachodnich, i miał załatwić tam robotę dla bydgoszczanina Jerzego N. Panowie umówili się na kolejny telefon 17 października 1986 roku. Tego dnia Jerzy udał się na Pocztę Główną w Bydgoszczy, żeby zamówić rozmowę do RFN. Wybrał się tam wspólnie z kolegą Zbigniewem P., zdając sobie sprawę, że czekanie będzie mu się dłużyć. Obaj panowie byli już po kilku „głębszych”.

<!** reklama>

Skusiła go butelka wódki

Kiedy w okienku telekomunikacyjnym Jerzy N. dowiedział się, że czekać będzie na połączenie co najmniej dwie godziny, co wówczas było zupełnie normalne, udał się z kolegą do najbliższego sklepu monopolowego, a następnie, po znalezieniu stosownego dyskretnego kącika w budynku „Państwowego Przedsiębiorstwa „Poczta-Telegraf-Telefon”, obydwaj panowie „wysuszyli” flaszkę czystej.

Czas mijał, tymczasem połączenia jak nie było, tak nie było. Jerzy N. postanowił, że znowu coś „zorganizuje”. Tym razem jednak do sklepu nie doszedł, bowiem po drodze w oczy rzuciło mu się zaparkowane na ulicy audi. Na tylnym siedzeniu samochodu leżała... butelka wódki. Ponieważ był już wieczór i przechodniów w pobliżu akurat widać nie było, Jerzy N. podszedł do auta, niewiele zastanawiając się, wybił szybę i zabrał wódkę. Potem pomyślał, że skoro już się włamał, to dobrze byłoby zabrać ze środka pojazdu wszystko, co ma jakąkolwiek wartość. Wziął więc aparat fotograficzny, radiomagnetofon i jeszcze parę drobiazgów, po czym udał się do pobliskiej bramy przy ul. Marchlewskiego, gdzie łupy schował - jak mu się wydawało - w bezpiecznym miejscu. Następnie wrócił na pocztę, gdzie okazało się, że połączenia z Niemcami nadal nie ma.

Razem ze Zbigniewem P. wypili skradzioną wódkę w kąciku. Potem Jerzy N. udał się na zwiady do bramy, gdzie ze złością skonstatował, że w międzyczasie ktoś rozszyfrował jego kryjówkę i zabrał stamtąd radiomagnetofon. Pozostałe łupy w tej sytuacji zabrał ze sobą na pocztę. Tam doczekał się wreszcie połączenia. Niestety, wieści nie były dobre, na pracę musiał jeszcze poczekać.

Wściekły Jerzy N. ze swoimi łupami wyszedł ponownie na ulicę. Przy okradzionym przez niego audi stał już zafrasowany właściciel i zaglądał przez stłuczoną szybę do środka. Kiedy mężczyzna wyprostował się, złodziej rozpoznał w nim... kierownika działu w przedsiębiorstwie, w którym pracował. Jerzy w obawie, że zostanie rozpoznany, w panice rzucił się do rozpaczliwej ucieczki, gubiąc po drodze skradzione przedmioty. Na Mostowej nadział się na milicyjny patrol, który go zatrzymał do wyjaśnienia, a kiedy dotarł tam szef Jerzego N., stało się jasne, że będą kłopoty i to nie byle jakie.

Dwa lata jak dla brata?

Jerzy pod zarzutem dokonania kradzieży z włamaniem został aresztowany i w maju 1987 roku stanął przed sądem. Ponieważ nie była to jego pierwsza tego typu sprawka, został skazany przez sąd na karę 2 lat i 2 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności oraz grzywnę w kwocie 100 tys. złotych. W trakcie procesu zarówno sędziowie, jak i strony z trudem tłumiły śmiech, wyobrażając sobie zdziwienie oskarżonego w momencie, kiedy rozpoznał swojego pracodawcę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!