Pani Konstantyna spogląda smutno na telefon. To smutek ustawowy. Przez urzędników i posłów wywołany. Staruszka wie, że nie ma po co dzwonić do apteki. Leków już jej nie dowiozą, bo główny inspektor zakazał. Dlaczego? Bo się o nią troszczy...
<!** Image 2 align=right alt="Image 58222" sub="Dowożenie lekarstw na receptę do domu oferowało wiele aptek w naszym regionie. Teraz nie mogą świadczyć tej usługi, choć warunki dowozu były lepsze od tych, które mógł zapewnić sobie sam pacjent / Zdjęcia: Piotr Schutta">- Ale przecież to mi życie ratowało - kręci głową kobieta. Ma 79 lat i dwie poważne operacje za sobą. Porusza się o kulach. Mieszka samotnie. Jej życie to jedna wielka zależność. Od sąsiadów, od znajomych, od wszystkich dobrych i życzliwych. Pani Konstantyna cieszy się więc, kiedy może wykonać coś samodzielnie.
Jeszcze niedawno, gdy kończyły się jej leki, chwytała za słuchawkę telefonu i dzwoniła do apteki. Jako stała klientka nie musiała wiele tłumaczyć. Najpierw do staruszki jechała pani Kasia, po receptę. Potem wracała do apteki, gdzie farmaceutki przygotowywały przenośną lodówkę z termometrem, wkładały do niej odpowiednie medykamenty i Kasia, będąca jednocześnie kierowcą, mogła jechać z powrotem. Pani Konstantyna za dowóz nie płaciła, bo usługę wymyślono jako promocję apteki.
Tak poprawiano ustawę
Ale skończyło się. W ubiegłym tygodniu jej apteka otrzymała pismo od wojewódzkiego inspektora farmaceutycznego, zakazujące świadczenia tego typu usług. W piśmie powołano się na zalecenia głównego inspektora farmaceutycznego i na znowelizowaną w marcu tego roku ustawę regulującą obrót lekami w Polsce. Ustawę poprawiono, by zalegalizować rozwijające się jak burza apteki internetowe. Poprawka polegała na przyzwoleniu na sprzedaż wysyłkową, ale tylko leków bez recepty. Definicji zwrotu „sprzedaż wysyłkowa” ustawodawca nie podał, wywołując zamieszanie.
Kiedy w 2002 roku bydgoska apteka „Przy Jurasza”, jako pierwsza w regionie, a druga w kraju, uruchamiała usługę „bezpłatny dowóz leków do domu”, nikt się nie czepiał. Mimo że już wówczas obowiązywał zapis o sprzedaży detalicznej leków wyłącznie w aptece, żaden inspektor farmaceutyczny nie wnosił zastrzeżeń. Zalety pomysłu wydawały się oczywiste. Pacjent miał poczucie wygody i bezpieczeństwa, za które nie musiał dodatkowo płacić, a właściciel apteki większy obrót. Eksperyment wypalił. Wkrótce usługa została podchwycona przez konkurencyjne sieci aptek i stała się powszechna w całym kraju. Inwestowano w samochody i przenośne lodówki, zatrudniano dodatkowych ludzi.
Dziś w każdym średnim i większym mieście można znaleźć po kilka adresów, pod którymi świadczona jest tego typu pomoc. Trudno oszacować, ile osób w kraju z niej korzysta. Po wpisaniu w internetowej wyszukiwarce hasła „dowóz leków do domu”, wyświetla się ponad 1600 wskazań. W mieście wielkości Torunia czy Bydgoszczy przeciętna apteka oferująca tę usługę obsługuje ok. 100-200 osób miesięcznie.
Co z tego? Jednym pismem urzędnika pomoc dla ludzi starszych i niepełnosprawnych zrównano z działalnością aptek internetowych. W ministerstwie tłumaczą uparcie, że dostarczanie leków do domu pacjenta to to samo, co wysyłanie ich pocztą lub przez kuriera.
- Chodzi o bezpieczeństwo leków i pacjenta. W tej chwili nie jesteśmy w stanie nadzorować warunków, w jakich leki są transportowane - mówi Paweł Trzciński, rzecznik prasowy ministerstwa zdrowia. Przyznaje jednak, że do ministerstwa nie dotarły dotąd żadne skargi dotyczące dowożenia leków do domu.
<!** reklama left>- My oferujemy warunki dowozu o wiele lepsze od tych, które może zapewnić sobie sam pacjent. Kupuje na przykład insulinę, a potem nosi ją dwie godziny w upale. Albo zleca zakup taksówkarzowi, słono płacąc za kurs. O to ministerstwo się jakoś nie martwi. I jeśli potem swoje nieżyciowe decyzje tłumaczy się troską o pacjenta, to dla nas jest to cynizm - mówią rozgoryczeni właściciele aptek.
Sprzedaż wysyłkowa przez Internet jak kwitła, tak kwitnie. Urzędnikom nie udało się też zatrzymać dowożenia lekarstw do domu. Apteki, które nie otrzymały oficjalnego pisma z GIF, nadal robią swoje. Sprawdził to nasz reporter, dzwoniąc do kilku aptek jako klient.
- Na receptę? Dowozimy. Oczywiście. Pisma nie otrzymaliśmy - nie kryją w bydgoskiej aptece im. Ojca Klimuszki.
- Żaden problem. Gdzie pan mieszka? Zaraz wyślemy kierowcę, który odbierze receptę - mówią w warszawskiej aptece „Juventa”. Na pytanie, czy w upale, jaki ostatnio panuje, lek dojedzie bezpiecznie, uspokajają, że samochód wyposażony jest w lodówkę.
Lepiej się nie narażać
- Po raz pierwszy? Oj, to musi się pan u nas pojawić osobiście i zarejestrować. Potem już będzie można zamawiać przez telefon - informuje sympatyczny kobiecy głos w aptece dyżurnej w Gdyni. Tam również o zakazie GIF nic nie wiedzą.
- Słyszeliśmy, że pismo jest, ale my go nie mamy, więc dowozimy normalnie - mówią w toruńskiej aptece „Centrum”.
Dostarczanie środków farmakologicznych pacjentowi przybiera różne formy. Nie zawsze jest to specjalny samochód, walizka z termoizolacją i usługa reklamowana w Internecie. Zwłaszcza w małych miasteczkach niepisanym zwyczajem jest odwiedzanie pacjentów w ich domach.
- Każda apteka ma takich pacjentów. W mojej miejscowości jest starsza pani, której czasem dzieci wykupują recepty. Jeśli jednak nie przyjadą, to ja odwiedzam kobietę i zanoszę jej, co trzeba. Musi zażyć lekarstwo na czas i koniec - opowiada właściciel małej apteki. O odgórnym zakazie mówi bez ogródek: - To jest czepianie się. Nasze prawo farmaceutyczne jest pełne sprzeczności. Ciągle dokleja się jakieś przepisy. Poza tym nierówno traktuje się małych farmaceutów i duże sieci. Małego aptekarza łatwo złapać i ukarać, a dużym wolno więcej. Zaraz zdejmę z Internetu moją informację o dowozie leków. Nie chcę się narażać - kończy. Dowoził będzie, ale po cichu.
Rady z ministerstwa
- Kiedy przychodzi człowiek o kulach, a chwilowo nie możemy zrealizować jego recepty, dostarczamy lekarstwo do domu. Po co człowiek ma chodzić tam i z powrotem. I to jest sprzedaż wysyłkowa? Nie wkładam przecież leków do paczki i nie wysyłam ich pocztą - oburza się kierowniczka jednej z toruńskich aptek. Nie ukrywa, że nadal będzie to robić.
<!** Image 3 align=right alt="Image 58224" sub="Do domu pacjenta leki przewozi się w specjalnych lodówkach. Jest więc pewność, że medykamentom nie zaszkodzi nawet największy upał">Tylko pani Bogumiła, lat 78, przykuta do łóżka, nie wie, co począć. Od pięciu lat dowożono jej leki do domu. Nikogo nie musiała o nic prosić. Sama brała słuchawkę i zamawiała to, co było jej potrzebne.
- A kto tej pani kupuje żywność i inne rzeczy? Przecież ta osoba jakoś musi się kontaktować ze światem zewnętrznym. Niech zgłosi się do opieki społecznej - radzi Paweł Trzciński, rzecznik ministra zdrowia.
- Żywność dowożą mi raz w miesiącu ze sklepu, a o inne rzeczy proszę sąsiadów. Ale to proszenie jest dla mnie krępujące. Człowiek nie chce być od nikogo zależny. Chciałam wynająć opiekunkę z PCK, ale nie dałam rady, bo za dużo było formalności - narzeka kobieta i też ma radę dla urzędnika.
- Jak ten pan jest taki mądry, to ja mu życzę, żeby dożył tych lat co ja i znalazł się w mojej sytuacji.