Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ręce, które leczą. Stanisław Kozłowski „wieloboista” z Wyżyn [ZDJĘCIA]

Marek Fabiszewski
Marek Fabiszewski
Marek Fabiszewski, z archiwum prywatnego Stanisława Kozłowskiego
Jako zawodnik boksował, grał w hokeja na lodzie i biegał maratony, teraz krótsze dystanse. Jako masażysta pracował z bokserami, kajakarzami, hokeistami, kolarzami, siatkarzami i piłkarzami. Ostatnio w Chemiku Bydgoszcz.

Na początku jego sportowego życia był boks...

- Właśnie minęło 50 lat, jak jestem w sporcie - uzmysławia sobie 62-letni Stanisław Kozłowski, popularny „Koziołek”, który urodził się 25 grudnia 1952 w Bydgoszczy, ale 28 lat spędził w Toruniu. Ożenił się mając 21 lat, żona Alicja rodowita torunianka jest o trzy lata młodsza.

Zaczynał w Gryfie, filii Zawiszy. Równolegle z uprawianiem boksu grywał też w hokeja na lodzie. Mając filigranowe warunki fizyczne mógł tylko stanąć na bramce.

- Nawet dobrze mi szło, miałem refleks i dobry chwyt. A ponieważ parkany przejąłem od Józefa Wiśniewskiego, legendarnego bramkarza Pomorzanina, wszyscy na mnie wołali „Wiśniok”. Także później w Zawiszy - mówi ze śmiechem Stanisław Kozłowski.

Gdy już został masażystą zajmował się hokeistami Polonii Bydgoszcz.

Złamany kciuk

A jak Stanisław Kozłowski wspomina pierwszą walkę, którą przegrał?

- Nie byłem jeszcze przygotowany mentalnie, wskoczyłem awaryjnie. Pamiętam, że sędzia co chwilę krzyczał do mnie „nasada!”. Nie wiedziałem o co mu chodzi, chciałem powalić rywala na deski. Tak się zagalopowałem, że złamałem sobie kciuka. Walczyłem z tym urazem już do końca swojej kariery.

Jeszcze mieszkając w Toruniu dojeżdżał do Bydgoszczy. Na rok został wypożyczony do Brdy i w 1972 roku we Lwowie został mistrzem Europy pionu kolejarskiego.

W swojej karierze stoczył 260 oficjalnych pojedynków.

- Wszystkie mam odnotowane w książeczce walk. 40 z nich wygrałem przez nokaut. Walczyłem w wagach papierowej, muszej i koguciej, co nie zdarza się często jednemu zawodnikowi.

Stanisław Kozłowski był też brązowym medalistą mistrzostw Polski i jak sam przyznaje w Krakowie na więcej nie mógł liczyć.

- Miałem pecha, bo moimi rywali w tamtym czasie byli tacy zawodnicy jak Henryk Średnicki, Leszek Błażyński, czy Ryszard Czerwiński. Chociaż ze Średnickim walczyłem trzy razy i w Jastrzębiu miałem go na deskach - wspomina.

Przez wiele lat uczestniczył w zgrupowaniach kadry narodowej (gdy kończył Feliks „Papa” Stamm, a zaczynał Antoni Zygmunt).

Boksować skończył w wieku 33 lat. - Taki był wtedy przepis, wyjątek zrobiono tylko dla jednego zawodnika - wyjaśnia Stanisław Kozłowski.

Z okresu bokserskiego wspomina dwa spotkania z Kubańczykiem Teofilo Stevensonem, swoim rówieśnikiem, trzykrotnym mistrzem olimpijskim i mistrzem świata. Najpierw na turnieju w Rumunii, a potem w Bydgoszczy już jako masażysta na turnieju Armii Zaprzyjaźnionych. Na pamiątkę pozostały mu wspólne zdjęcia i dedykacje mistrza w albumach.

Z ringu do gabinetu

Pierwsza myśl o pracy masażysty?

- Na Zawiszy oddano do użytku nowy blok odnowy biologicznej. Przychodziłem do Wojciecha Kazińskiego, podpatrywałem, coś tam próbowałem, zauważył, że mam do tego dryg - wspomina popularny „Koziołek”. - Zaliczyłem półroczny kurs. Do zawodu praktycznie przyuczał mnie Marek Ostrowski, to było w maju 1991 roku. Niedługo potem wyprowadził się do Łodzi, zmieniłem go. Zacząłem z bokserami, a gdy piłkarze grali w I lidze pracę zaproponował mi szef klubu Piotr Bierwagen. Tłumaczyłem, że piłka nożna, to nie dla mnie. Proponował mi nawet, żebym został szefem całej odnowy, ale nie widziałem siebie w takiej roli.

Najczęstszą dolegliwością wśród futbolistów są drobne stłuczenia, skręcenia, skurcze i zakwaszenie mięśni.

- Tym wszystkim dolegliwościom i słabościom zawodników muszę zaradzić doraźnie, także w trakcie meczu.

Masażysta w każdej drużynie - ze względu na to, że przebywa z zespołem najwięcej czasu - bywa często powiernikiem zawodników.

- To nie jest reguła. Niektórzy są zamknięci, nie odczuwają potrzeby rozmowy i wystarcza im, że tylko ich rozmasuję. Ale są też tacy, którzy mają potrzebę wyrzucić z siebie, co im zalega na żołądku, czy na wątrobie. Mówią wtedy: „Maser, tobie mogę to powiedzieć”. Wiec rozmawiamy o zdrowiu, o kontuzjach, o meczu, o rodzinie, o codziennych sprawach, nie tylko o problemach. Nieraz żartujemy, żeby odreagować jakiś stres, napięcie, które wisi w powietrzu. Jednak zawsze wszystko to zostaje między nami, nigdy nie wychodzi poza mój gabinet.

Ręce, które wcześniej biły, teraz leczą.

Z piłkarzami najdłużej

Pracował z piłkarzami Zawiszy, Victorii Koronowo, a teraz zajmuje się zawodnikami Chemika Bydgoszcz. Po drodze współpracował z reprezentacją Polski, którą prowadził Wojciech Łazarek.

- Kiedy zaczynałem jako masażysta piłka była dla mnie obojętna, jak każda inna dyscyplina, oprócz boksu oczywiście. Potem wciągnąłem się w to. Udziela mi się atmosfera meczu i ławki, gdzie siedzą rezerwowi zawodnicy i trenerzy.

W Victorii Koronowo pracował 4,5 roku, awansując z V do II ligi. Sukcesem zespołu był awans do 1/8 finału Pucharu Polski, rywalem było Zagłębie Lubin, prowadzone przez Czesława Michniewicza (obecnie selekcjoner U-21, z awansem do finałów Euro 2019).

- Pamiętam Jacka Góralskiego - wspomina Stanisław Kozłowski - który z Zawiszy poszedł do Koronowa, a potem przez Płock do Białegostoku, a teraz jest w reprezentacji Polski. Pamiętam dlatego, że jego żoną jest Kasia Cichocka, brązowa medalistka mistrzostw Europy w boksie, wychowanka Edka Zaborowskiego.

Pracował z wieloma trenerami. - Dla jednych masażysty mogłoby nie być w ogóle. Myślę tu o Leszku Jezierskim, który „gonił” zawodników, gdy uskarżali się na drobne dolegliwości. Mówił „jeżeli łapią cie skurcze, to daj sobie spokój z piłką, nie nadajesz się...” Inni, jak Zbigniew Stefaniak, czy Bronisław Waligóra byli bardziej wymagający.

Z tamtego okresu „Koziołek” mile wspomina trenerów Adama Topolskiego i Bernarda Szmyda, a także kierownika Krzysztofa Drzewieckiego, czy Andrzeja Brończyka, z którymi się przyjaźnił.

- Z „Kinią” byliśmy umówieni na sylwestrowy wieczór 2000 roku. Niestety, nie zdążyliśmy się spotkać.

Biegiem! Na boisko!

Jeżdżąc po Polsce z drużyną Zawiszy dal się poznać jako najszybszy masażysta w lidze. Gdy tylko była taka konieczność startował z ławki rezerwowych niczym strzała.

Raz jednak przegrał. Na turnieju Sameksu w Bytomiu potrzebna była interwencja masażystów obu zespołów i „rywal” okazał się minimalnie szybszy. Po meczu dowiedział się, że jego vis a vis biegał kiedyś na „setkę”.

Ale to bieganie zostało Stanisławowi Kozłowskiemu do dziś. Choć niekoniecznie w takim tempie jak kiedyś.

- Zaliczyłem pięć maratonów, trzy w Warszawie i dwa Chełmno - Toruń. W stolicy udało mi się pobiec w czasie 3 godziny i 5 minut, co dla amatora, bez przygotowania, jest niezłym wynikiem. Teraz biegam krótsze dystanse, od pięciu kilometrów do półmaratonu maks.

Portugalia? Włochy?

W swoim CV ma też pracę z młodzieżową kadrą kajakarzy, którą prowadził Michał Brzuchalski.

- Było fajnie, zwiedziłem troszkę świata, byłem z nimi półtora roku w Chorwacji, szykował się wyjazd do Portugalii, gdzie zapraszał mnie Ryszard Hoppe, ale na dłuższą metę, to nie dla mnie, za długie rozłąki z rodziną.

Co ciekawe, miał też dużo wspólnego z kolarstwem i gdyby nie przywiązanie do Bydgoszczy, tryb „domatora”, który mu się włącza zawsze, gdy szykuje się przed nim daleki i długi wyjazd, być może dalszą część życia spędziłby we Włoszech, w zawodowym peletonie.

- Sylwek Szmyd, jak przyjeżdżał do Bydgoszczy, po treningach wpadał do mnie, bo potrzebował dobrej ręki masera. Tak mu się podobała moja praca, że zaproponował mi wyjazd do Włoch. Tylko się uśmiechnąłem, podziękowałem za kuszącą propozycję. Zamiast mnie pojechał Darek Kajzer i się tam zadomowił na dobre jako masażysta.

Żużel, jego wielka miłość

Od małego pasjonował się żużlem. Nic dziwnego, skoro mieszkał niedaleko stadionu toruńskiego Apatora.

- Chodziłem na mecze, interesowałem się wszystkim, co było związane ze speedwayem i drużyną. Potem w Bydgoszczy kibicowałem Polonii i zawodnikom, w tym oczywiście Tomkowi Gollobowi. Chciałem być blisko żużla, a nawet w środku tego sportu, ale kiedyś śp. Ryszard Nieścieruk powiedział mi: „Stasiu, daj sobie spokój, to nie dla ciebie, nie dasz rady.” I w ten sposób zakończyła się moja przygoda z żużlem. Ale na krótko zaistniałem w tym sporcie, bo kiedyś masowałem Papę Golloba (śmiech).

Czapki z głów!

„Od zawsze” kolekcjonował czapeczki, tzw. bejsbolówki. Jedną z pierwszych dostał od byłego maratończyka z połowy lat 80., Wiesława Perszke.

- Wtedy pomyślałem o ich zbieraniu. Ale wyszedłem z założenia, że nie będę kupować. Całość mojego zbioru, to prezenty od znajomych, od sportowców. Wielu z nich masowałem po koleżeńsku i czuli się zawsze w obowiązku przywieźć coś ekstra dla mnie.

Kiedyś dostał bejsbolówkę bez daszka, która przywiózł mu z Austrii trener bydgoskich siatkarzy Wiesław Popik. Z sentymentem wspomina też czapeczkę, którą nosił Dariusz Michalczewski. Nie dostał jej jednak od „Tigera”, ale od Arkadiusza Onyszki.

Gdy Michalczewski przyjechał do Bydgoszczy na mecz piłkarski Polska - Niemcy oldbojów Kozłowski pozował w niej do zdjęcia razem z bokserem i Tomaszem Gollobem.

- „Tygrys” był zdziwiony, skąd ją mam. Powiedziałem mu: „Darek, nie pamiętasz mnie? Gdy ja kończyłem z boksem, ty dopiero zaczynałeś”.

Kolekcja Stanisława Kozłowskiego dobiła do 160 sztuk i wtedy do akcji weszła żona Alicja. Nasz rozmówca miał swoje zbiory poupychane gdzie się da - w pokoju, szafach, kartonach, na pawlaczu.

- Żona powiedziała: dosyć, zrób z tym porządek. Więc cześć z nich znalazła się w piwnicy, na działce, a część powędrowała do siostry do Torunia. Część z nich rozdałem. Teraz trafiają mi się od przypadku do przypadku.

Chemik blisko domu

Piłkarze III-ligowego Chemika Moderatora są po badaniach lekarskich po rundzie jesiennej. Może wiosną będzie lepiej?

Stanisław Kozłowski też już zabrał się za ładowanie akumulatorów na wiosnę. Święta Bożego Narodzenia wraz z żoną Alicją tradycyjnie spędzi w Kołobrzegu. Tam też 25 grudnia będzie obchodzić 62. urodziny. Prawdę mówiąc nie wygląda na tyle.

- Jeździmy tam co roku - mówi Stanisław Kozłowski, zawodowy żołnierz na emeryturze. - Świetnie się tam czujemy. W ten sposób robimy sobie prezent na święta. Chcielibyśmy dłużej, ale obowiązki wzywają. Piłkarze do zajęć wrócą po nowym roku. Wrócę i ja - dodaje nasz bohater.

POLUB NASZ PROFIL NA FACEBOOKU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!