Pozostaje mi tylko wierzyć, że pod nadzorem państwowych speców od biznesu Pesa nie pożyje tylko trochę dłużej, a koszt jej plajty nie zostanie powiększony o te 300 mln zł państwowych, czyli naszych pieniędzy, które właśnie są w Pesę wpompowywane.
Ale czarne myśli na bok. Na razie można się tylko cieszyć, że zakład nie upada, ludzie nie tracą pracy (w tym pracownicy licznych firm kooperujących z Pesą), a kontrakt z niemieckimi kolejami może się zakończyć sukcesem i powrotem bydgoskiej firmy do europejskiego czuba producentów taboru kolejowego. A jest to tak wymagający rynek, że rzeczywiście trudno się na nim utrzymać bez poparcia ze strony państwa.
Nie jestem tylko pewien, czy to wsparcie powinno polegać na przejęciu.
Pielęgniarki i położne z Bydgoszczy czują się oszukane - wywiad z Katarzyną Florek.
