Od ponad roku firmy taksówkowe nie mogą dojść do porozumienia - same ze sobą i z bydgoskim ratuszem. Sprawa rozbija się o opłatę za tzw. „trzaśnięcie drzwiami”, czyli opłatę początkową i opłatę „za pierwszy kilometr”.
W niektórych taksówkach opłata początkowa zawiera już opłatę za pierwszy kilometr, w innych „pierwszy kilometr” może oznaczać zaledwie pierwsze 200 metrów, a w jeszcze innych - kilometr to naprawdę kilometr. Przy czym taksówkarze zarzucają sami sobie „nieprzepisowe” wożenie klientów.
[break]
- Można wsiąść pod dworcem i pojechać do Centrum Onkologii za stówkę. Można też pojechać za 30 złotych, ale skąd człowiek z innego miasta ma to wiedzieć? - pytają kierowcy jednej z korporacji.
Gdy nie wiadomo o co chodzi...
- Prawda jest jednak taka, że formalnie nikt przepisów nie łamie. Wszystko zależy od tego, jak taksówkarze zalegalizowali swoje taksometry - mówi Waldemar Winter, dyrektor Wydziału Uprawnień Komunikacyjnych Urzędu Miasta Bydgoszczy. - Dlatego zależało nam na tym, by ujednolicić sposób oznaczenia taksówki, by każdy - zanim zdecyduje się na kurs - wiedział, ile go będzie kosztować zajęcie miejsca w taksówce i pierwszy kilometr.
Ratusz chciał poznać opinie korporacji, ale - mimo że doszło do kilkunastu spotkań w branżowo-urzędniczym gronie - porozumienia nie wypracowano. Dlaczego? Można się tylko domyślać, że na zamieszaniu korzystają niektórzy taksówkarze.
- To cwaniactwo przyszło chyba z Olsztyna i rozprzestrzenia się po kraju. My mamy opłatę początkową wynoszącą 7 złotych, w którą wliczony jest pierwszy kilometr. Są też tacy, którzy piszą, że u nich opłata początkowa to 4,8 zł. I klient myśli, że jest taniej, tyle że pierwszy kilometr jest po 2,2 zł lub więcej w taryfie nocnej. Niby taniej, a jednak drożej. Niektóre korporacje w kraju już kombinują jeszcze dalej i robią opłatę początkową nawet za złotówkę - mówi Józef Jaźwiński z Radio Taxi Express.
Wielu taksówkarzy uważa jednak, że nic zmieniać w przepisach nie trzeba i to ratusz nie potrafi wyegzekwować przepisów, które niegdyś ustalono.
Każdy widzi
- To jakaś kompletna bzdura, mamy uchwałę Rady Miasta Bydgoszczy z 2004 roku o transporcie i ona obowiązuje. Po co zmieniać przepisy, które są dobre? Dlatego, że jedna z firm, dla której jeździ niecałe 80 taksówkarzy, stosuje marketingowe sztuczki? Bo prawie 1000 bydgoskich taksówkarzy obecne przepisy pasują. Każdy widzi, co kto ma z boku taksówki na tabliczce napisane - mówi anonimowo jeden z taksówkarzy.
Inny pomysł bydgoskich taksówkarzy, jak wyciągnąć od klientów nieco więcej gotówki był prosty - zmienić godziny taryfy nocnej.
Zamiast dotychczasowego podziału, który obowiązywał od lat (taryfa nocna to godziny między 23.00 a 5.00 rano) korporacje chciały wprowadzenia jej już od godziny 22.00 - kończyć miałaby się o godzinie 6.00.
- Nie zgadzamy się na taką zmianę. Taksówki są uzupełnieniem komunikacji publicznej, mogą korzystać z buspasów. A komunikacja nocna jeździ od godziny 23.00 do godziny 5.00. Dzienne autobusy pojawiają się na trasach tuż po godzinie piątej. Zmiana godzin taryfy nocnej oznaczałaby dla klientów podwyżkę cen za przewóz - uzasadnia sprzeciw ratusza dyrektor Winter.