„Portret damy”, „Jej portret”, „Portret Doriana Greya”... To w literaturze, filmie, teatrze, piosence. I jeszcze na ścianie, w domu. Szlachetności postaci na obrazie nic nie dorówna.
<!** Image 2 align=right alt="Image 144572" sub="Portret Kazimiery Klein z 1945 roku wisi
w domu jej bratanka / Fot. Archiwum Andrzeja Boguckiego">Pani Maria Bączkowicz tuż przed walentynkami zaciągnęła męża do fotografa. Nie była to zwyczajna sesja zdjęciowa, bo ona założyła kapelusz z woalką, zwiewny szal na ramiona, mąż zaś - kapelusz i gustowny frak. Błysk. Fotografia.
- Uznałam, że „jako arystokraci” wyszliśmy tak pięknie, że warto byłoby przerobić zdjęcie na małżeński portret - wspomina bydgoszczanka. - Bez trudu znalazłam malarza, który podjął się wykonania tego zadania. Zajęło mu to ponad tydzień. Za nieco ponad dwieście złotych mamy przepiękną pamiątkę. To było prawie osiem lat temu. Czasem aż boję się patrzeć na ten portret, bo widzę, jak powoli zamieniamy się w parę złośliwych staruszków - śmieje się pani Maria.
Dziadek w mundurze
O zmianach czynionych przez czas wspomina także Andrzej Bogucki, honorowy prezes Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Bydgoszczy. W jego pokoju wisi mnóstwo portretów.
<!** reklama>- Przed zmianą mieszkania było ich jeszcze więcej. W tej chwili przechowuję kilkanaście. Przedstawiają moich przodków. Sporządzanie portretów rodzinnych było w naszej familii tradycją. W czasie wojny te obrazy, niestety, ginęły, ale trudno się dziwić, skoro Niemcy trzykrotnie zmuszali rodzinę do porzucania mieszkania. Babcia Rozalia przez cały czas nosiła w kieszeni oprawione zdjęcia swojego męża a mojego dziadka Józefa i syna, czyli mojego taty Jana. W latach 80. udało mi się znaleźć fotografa, który z tych starych fotek zrobił, o dziwo, kolorowe reprodukcje! Bydgoski malarz Kazimierz Łątka na podstawie tych reprodukcji stworzył dwa portrety dziadka - w mundurze hallerczyka i z generałem Hallerem (w rzeczywistości do tego spotkania nigdy nie doszło).
<!** Image 3 align=left alt="Image 144572" sub="A może by tak zamiast ślubnego portretu zamówić zabawne monidło albo... ślubną karykaturę? / Fot. Archiwum rodzinne">Sentymentalny spadek
Kazimierz Łątka uwiecznił również Andrzeja Boguckiego i jego żonę Urszulę. Malarz bywał przedtem w domu swoich modeli.
- Bliższa relacja jest bardzo ważna, bo przecież portret to nie tylko kolory i kształty, ale przede wszystkim charakter, mimika. Kazimierzowi Łątce udało się oddać nasze uczucia, ponieważ nas poznał. Gdy po 16 latach spoglądam na portret, zauważam, jak ja się zmieniłem...
W tym samym pokoju popatrzeć można też na portret ojca pana Andrzeja autorstwa krakowskiej malarki Zofii Pawlikowskiej. Obok pięknie prezentuje się w pastelowych barwach ciotka Kazimiera po mężu Klein. Pozując miała 25 lat.
U dołu podpisał się autor - Kirilenko. Jest też data: 25 sierpnia 1949 roku.
<!** Image 4 align=right alt="Image 144572" sub="Portret autorstwa samego Xawerego Dunikowskiego / Fot. Alicja Piotrowska/archiwum">- To olej, a że w tamtych czasach trudno było o dobre materiały, podkład obrazu stanowi zwykła płyta pilśniowa - wyjaśnia bratanek bohaterki konterfektu.
Także biznesmeni za niemałe pieniądze każą się malować. Sztuka ma w pewnym sensie ich nobilitować.
- Zamówiłem portret, gdy po raz pierwszy miałem urządzić u siebie przyjęcie biznesowe - przyznaje się mieszkaniec Inowrocławia. - Obracam się wśród osób dość zamożnych. Nieraz widziałem portrety kolegów z innych firm w ich domach. Wyglądali na nich jak bohaterowie „Dynastii”. Do salonu zamówiłem portret zbiorowy. Żona i ja siedzimy, za nami stoją nasze dzieci. Kosztowało mnie to sporo, a i problemów było co niemiara, bo żona i córka ciągle miały pretensje o każdą plamkę na twarzy. Aż dziw, że to płótno tyle zniosło... W gabinecie zaś wisi mój portret. Żona mówi, że jestem niepodobny do siebie, że artysta karykaturalnie powiększył mi nos i rozrzedził włosy. Też uważam, że upodobnił mnie do Pana Kleksa, ale i tak wiadomo, że to ja.
Znajomi inowrocławiana, którzy portretów jeszcze nie mieli, po zobaczeniu owego „Kleksa” prosili o telefon do malarza.
- Teraz myślę o dzieciach. Chciałbym zamówić ich wizerunki, by one mogły przekazać je swoim dzieciom w sentymentalnym spadku - snuje plany inowrocławianin.
Dobry żart monidła wart
Agnieszka, studentka prawa na UMK, do pewnego momentu wolała zdjęcia, a już o sentymentalnym spadku nie myślała wcale. Teraz zastanawia się nad czymś bardziej staroświeckim, bo moda retro wróciła. O monidle po raz pierwszy usłyszała oglądając film z ust grającego w nim Jana Himilsbacha. Widziała je też u wujostwa, w dużym pokoju wiejskiego domu.
- Śmiać mi się chciało, że ciotka ma takie rumiane policzki i czarne brwi. Wujek zresztą też był taki napuszony, kremowy na twarzy, z czerwonymi ustami i czarnymi punkcikami oczu - wspomina swoje dziecięce spostrzeżenia. - Myślałam, że jakiś maluch pokolorował pisakami zdjęcie. Później dowiedziałam się, że te kolory nakładane są specjalnie, w ramach „uszlachetniania” fotografii. Ciocia powiedziała, że u nich na wsi w każdym domu był taki portret. Faktycznie, sąsiadka miała takie rumieńce jak ciocia. Wszyscy byli tacy podobni, jakby zeszli z taśmy. Uznałam, że to świetny pomysł zamiast zwykłego zdjęcia ślubnego. Kto wie, może i ja się skuszę na monidło...