Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie w cieniu geniusza

Maria Warda
Ewa Małachowska, emerytowana bibliotekarka I LO w Żninie, twierdzi, że nie była muzą swego sławnego męża, ale kilka obrazów jej dedykował.

Ewa Małachowska, emerytowana bibliotekarka I LO w Żninie, twierdzi, że nie była muzą swego sławnego męża, ale kilka obrazów jej dedykował.<!** Image 2 align=none alt="Image 225115" sub="Ewa Małachowska na tle swego portretu namalowanego przez jej męża. Jednym jego z ostatnich obrazów był portret Jana Pawła II
/ Fot.: Maria Warda">

Pani mąż śp. Tadeusz Małachowski, zapisał się w historii jako jeden z najzdolniejszych malarzy okresu powojennego, w Polsce. Jak żyło się w cieniu wielkiego artysty?

Nie był to łatwy związek. Mąż był ode mnie starszy o 17 lat. Zaimponował mi swą mądrością i doświadczeniem. Dzięki Tadeuszowi poznałam bardzo dużo ciekawych ludzi, jednak nie szukałam z nimi bliższych kontaktów, nie nawiązywałam więzi. To były osoby starsze, a ja smarkata mogłam im najwyżej podawać herbatę. Mój małżonek nigdy nie pracował zawodowo, dlatego domowe sprawy były na mojej głowie. Po latach doszłam do wniosku, że wielcy artyści powinni żyć samotnie.


Podobno połączył Was Homer?

To prawda. Jako dwudziestoletnia dziewczyna pracowałam w bibliotece miejskiej. Tadeusz szukał literatury i rysunków dotyczących Homera. Niewiele tego było, dlatego poszukiwania zajmowały bardzo dużo czasu. Ponieważ pewnych publikacji nie można było pożyczać, siedział szkicował i dużo mówił. Twórcze spotkania zakończyły się ślubem, na którym świadkami byli Andrzej Hoffman i Jan Sowa, znany architekt.

Była Pani muzą swojego małżonka?

Nie pozowałam mu do zdjęć. Chociaż był taki obraz z moją buzią „Dziewczyna ze złamanym kwiatem”. Nie wiem co się z nim stało. Jeden wisi w domu. Jestem namalowana z chustką na głowie. Mąż był portrecistą, ale pracował na takiej zasadzie, że robił mnóstwo zdjęć i malował na podstawie zrobionych fotografii.

Praca w bibliotece była Pani powołaniem?

Kiedy cofam się myślami do czasów, gdy byłam nastolatką, trudno mi powiedzieć o swoich marzeniach. Raczej nie miałam sprecyzowanych planów. Być może ma to związek z tym, że kiedy byłam dzieckiem moi rodzice często się przemieszczali. Urodziłam się w Stargardzie Gdańskim. Chodziłam do różnych szkół, nie miałam szansy na zawiązanie bliższych więzi z rówieśnikami, a to jest bardzo ważne w życiu młodego człowieka. W końcu osiedliśmy w Żninie, gdzie ukończyłam liceum. Moim wielkim szczęściem było to, że trafiałam na dobrych ludzi. Dostałam pracę w bibliotece, ale ówczesna dyrektorka Elżbieta Żurawska powiedziała mi: „Zastanawiałam się czy cię zatrudnić na stałe, bo jesteś zamknięta w sobie i pyskata”. Po latach „Dziunię” jak wszyscy nazywali panią Elżbietę, nazywam moją mamą zawodową.

Co sprawiło, że rodzice postanowili zostać w Żninie?

Miasto się rozwijało, pracy nie brakowało, ludzie byli życzliwi, spodobało im się. Mieszkaliśmy przy ulicy Szpitalnej. Obecnie jest to droga krajowa, ale dawniej były tam kocie łby, a po obu stronach rosły olbrzymie lipy. To było piękne miejsce na ziemi. Mało kto pamięta podążające nad Małe Jezioro tabory cygańskie. Obozowali pod Rydlewem. Mieli przepiękne kolorowe wozy, obwieszone garnkami, patelniami i innym sprzętem gospodarstwa domowego. Tabory znikły z naszego krajobrazu w 1963 roku. Szkoda.

Też jak przez mgłę pamiętam kolorowe tabory, ale były też ubogie wozy i bardzo biednie odziane dzieci.

Raz Cyganka zostawiła mojej mamie dziecko, powiedziała, że po nie wróci. Zbliżał się wieczór, a jej nie było. Mama się pogodziła z myślą, że mamy dziecko, zastanawiała się nad zgłoszeniem sprawy na policję. Tymczasem kobieta wróciła i mówi do mamy „Czy Pani słyszała kiedykolwiek, aby Cyganka porzuciła swoje dziecko?”.

Mama była dla Pani ważną osobą?

Bez niej nie dałabym rady. Dawała mi wsparcie, pomagała we wszystkim. Dzięki niej, będąc pracującą matką dwójki dzieci, mogłam skończyć studia. Ukończyłam bibliotekoznawstwo i mogłam pracować w bibliotece w liceum im. Braci Śniadeckich, gdzie doczekałam emerytury. Pracę z młodzieżą wspominam z rozrzewnieniem. Przy odpowiednim podejściu są chętni do pomocy, czytanie uważają za przywilej, stają się twórczy.<!** reklama>

Pani życie obfitowało w małe czy wielkie radości?

Było nietuzinkowe, ale ciężkie. Przed laty, radością było kupienie książki, obecnie moim największym marzeniem są podróże. Dzięki mojej przyjaciółce Jolancie Dobaczewskiej, mogłam zobaczyć prawdziwego Rembrandta, byłam w Bretanii i Normandii, zobaczyłam Paryż. Marzę jeszcze o podróży do Włoch. Nie nęci mnie jedynie Afryka. Dla mnie, humanistki, jest za wielka. Bardzo sobie cenię Uniwersytet Trzeciego Wieku. Dzięki przynależności do tej wielkiej rodziny, pojawiła się możliwość poznania ciekawych ludzi, z różnych branży. To jest ważne dla rozwoju człowieka. Pracując w szkole, obracałam się tylko w gronie nauczycieli.

  • Ewa Małachowska - emerytowana bibliotekarka I LO im. Braci Śniadeckich w Żninie. Humanistka z krwi i kości. Uwielbia poznawać świat, dzieła sztuki i architekturę. Dużo radości daje jej przynależność do Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Z zapałem gimnastykuje się, wzmacnia mięśnie chodząc na siłownię i na spacery z kijkami. Jest aktywną uczestniczką Dyskusyjnego Klubu Książki oraz Klubu Podróżnika.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!