<!** Image 1 align=left alt="Image 4096" >Na początku była euforia, potem nastroje oklapły. Bo szkolnictwo wyższe w III RP, co prawda, szybko wygrzebało się z paroprocentowej elitarności, dzięki czemu zaczęliśmy gonić świat w skali kształcenia na najwyższym poziomie, ale nowa rzeczywistość przyniosła nowe problemy. Choćby dlatego, że kiedy narodził się rynek edukacyjny z prawdziwego zdarzenia, to zaczęły na nim obowiązywać rynkowe zasady. Co część środowiska za bardzo wzięła sobie do serca. Podpisane właśnie przez prezydenta „Prawo o szkolnictwie wyższym” rzeczywiście kompleksowo porządkuje całą tę sferę życia, zbierając wszystko to, co dotąd porozrzucane było po różnych prawniczych kątach. Wiele podstawowych spraw zawartych w „prawie” - jak chociażby model kariery akademickiej - pewnie dalej wzbudzać będzie gorące debaty. I dobrze. Ważne, że twórcy ustawy nie uciekali też od tego,z czym część środowiska wyraźnie sobie nie radzi.
Jest tu więc i kwestia plagiatów, degenerujących życie naukowei dydaktyczne, jest sprawa lustracji uczelnianych notabli. No i jest ograniczenie zarobkowania naukowców na kilku etatach.A to był, niestety, smutny koszt powstania setek prywatnych szkół wyższych, wykorzystujących edukacyjny boom i łowiących uczonych tęskniących za wyższym poziomem życia. Tyle że taki ganiający po całej Polsce wykładowca szybko przestawał być już nie tylko naukowcem, ale nawet rzetelnym nauczycielem.Cóż, dobrze, że mamy to nowe prawo. Szkoda tylko, że do tego, by wyprostować niektóre rzeczy, trzeba było je zapisywaćw ustawie.