Pół roku temu pękł wał w Świniarach. Mieszkańcy okolicznych terenów o wielkiej wodzie nie przestają mówić. Uważnie obserwowali kolejne etapy trwających do dziś prac przy łataniu wyrwy, powątpiewają w trwałość nowego wału i wieszczą: - Niedługo znowu nas zaleje.
<!** Image 2 align=none alt="Image 161982" sub="Marianowi Szcześniakowi przyznano 57 tys. zł. Sam nie wie na co. Czy na remont ruin, w jakie woda powodziowa zamieniła jego gospodarstwo, czy na zakup nowego domu? Jedno i drugie jest dziś niemożliwe.">Danuta Urbańska miota się po podwórzu jak w ukropie. - Sama jestem, a zwierzakom trzeba dać jeść i ogarnąć obejście - wyrzuca. Przeprasza, że tym razem dłużej nie pogadamy. Gdy byliśmy tu miesiąc po powodzi (powstał wtedy tekst „Wychodek się ostał. Przywiązany był” opublikowany 9 lipca) razem z mężem remontowała dom podmyty przez Wisłę. Zerwane podłogi, skute tynki - makabra. - Od dwóch dni mieszkamy u siebie, ale remont jeszcze nieskończony. Z kontenera trzeba było uciekać, bo tam potwornie zimno. Ile można spać w skarpetach?
<!** reklama>Powodzianie z Doliny Iłowsko-Dobrzykowskiej przeżywają nerwowy okres. W listopadzie skończył się okres darmowego korzystania z kontenerów sypialnych, które dostali na czas remontów swych zniszczonych domów. Teraz trzeba je oddać albo za nie płacić. W gminie Słubice, do której należy Nowosiadło, wieś Danuty Urbańskiej, miesięczne używania kontenera kosztuje 364 zł. Połowę obiecuje zapłacić gmina, jeśli kontener wykorzystywany będzie nadal do mieszkania, a nie jako magazyn. Do tego dochodzą makabryczne koszty elektrycznego ogrzewania tej zastępczej klitki. Kto może, próbuje mieszkania w niej uniknąć. Jednak do dziś w doświadczonych przez powódź gminach Słubice i Gąbin jeszcze ponad sto kontenerów nie zostało oddanych.
<!** Image 3 align=right alt="Image 161982" sub="- Do tego miejsca doszła
woda - pokazuje Marcin Michalski z Wionczemina">Nie zrobi tego choćby Anna Olewniczak z Piasków w gminie Gąbin. Obok zniszczonego drewnianego kontenera, pamiętającego powódź z 1982 roku, stoi nowy kontener i wychodek toi toi. Gospodyni nie ma w domu.
- Ciotka pewnie poszła do krewnej - mówi Mariusz Olewniczak, mieszkający tuż obok. Tyle że na górce. - Majowa woda podeszła mi do drzwi i odcięła od świata, a ciotkę zalało na amen. Nie wiem, jak sobie teraz poradzi ze skromnego zasiłku.
Pętamy się po okolicy, obserwując podejrzanie wielkie kałuże. Kiedy tu aż tak lało?
- U nas dużo nie musi padać, by woda wróciła. Ziemia nadal jest nasączona - zapewnia Danuta Urbańska. - Dzisiaj straż pożarna wypompowywała mi wodę sprzed domu, bo trudno było dojść.
<!** Image 4 align=none alt="Image 161982" sub="Jadwiga Jagielska z wnukami. Dziś żałuje, że remontowała swoje mieszkanko w budynku Gminnej Spółdzielni.">Teraz, teraz filmujcie!
Marcin Michalski z Wionczemina koło Świniar o remoncie generalnym swego domu opowiada z pasją. - Sami wszystko zrobiliśmy. Takie mieliśmy z żoną tempo, że po dary nie było czasu chodzić. Kontenera nie brałem. Jeszcze by się podrapał i musiałbym płacić odszkodowanie... Mieszkaliśmy w pokoiku na piętrze, tam woda nie dotarła.
<!** Image 5 align=left alt="Image 161982" sub="Zniszczone przetwory w zniszczonym domu. Jedna ze wzruszających pamią-tek po żonie Mariana Szcześniaka.">Do wyrwy w wale nie ma stąd kilometra. Gospodarz pokazuje, którędy 23 maja poszedł główny nurt wdzierającej się do doliny rzeki.
- Najostrzej szło tędy. W miejscu drogi na podwórko powstała dziura. Metalową skrzynkę z butlami gazowymi na wymianę woda poniosła hen...
- ... A i dekle betonowe z szamba zerwała - wtrąca żona.
- W końcu dotarła na tę wysokość - Marcin Michalski pokazuje ciemny ślad na murze. - A najciekawiej było, gdy strażacy próbowali tu ze mną pierwszy raz podpłynąć. Motorówę znosiło. Dopiero taka z silnikiem 120-konnym sobie poradziła. Ale co tu się dziwić? Jak płynąłem amfibią z dziennikarzami telewizyjnymi, to zaczęło nas niebezpiecznie przechylać. Trzymali się burty pazurami. Teraz! - krzyczałem. Teraz filmujcie! A, gdzie tam... Wiadomo, niechowani nad Wisłą, to się bali.
Akurat wymienić butlę przyszedł sąsiad. Stanisław Garstka do zaledwie kilkusetmetrowej wyprawy musiał się starannie przygotować. Ma na nogach wysokie upaprane gumiaki, prowadzi rower też cały w błocie, na kierownicy wisi butla.
- Do mnie tak łatwo nie dotrzecie - twierdzi. - Mieszkam kawałek od drogi.
<!** Image 6 align=none alt="Image 161982" sub="Złamany krucyfiks na parapecie okna. - Stał u nas w domu zawsze - mówi Marian Szcześniak.">Okazuje się, że nadal do wielu domów nie ma dojazdu. Dojść tam także trudno.
- Jestem po remoncie, ale gości nie przyjmuję - mówi Stanisław Garstka. - Przynajmniej nie w takich butach jak wy. Kalosze sobie kupcie.
Czy wobec tego nie pomyślał, by się wynieść w jakieś bezpieczniejsze miejsce?
Obaj gospodarze wybuchają śmiechem. - Widzi pan to stare drzewo? - Marcin Michalski macha ręką za siebie. - Chyba wszystko jasne?
<!** Image 7 align=none alt="Image 161982" sub="W miejscu ogromnej wyrwy w wale, za którą utworzyło się jezioro o głębokości jedenastu metrów, prace trwały pół roku. Dziurę wypełniono piaskiem z dna Wisły. Teraz nowy wał okładany jest specjalnymi foliami. Mieszkańcy jednak nie wierzą, że ich ochroni.">Noc w zimnicy
Jadwigę Jagielską, sąsiadkę mieszkającą po drugiej stronie drogi, zastajemy w mieszkaniu synowej, położonym bliżej centrum wsi. Gdy byliśmy tu w lipcu, kobieta mieszkała w kontenerze, a remont prowadzili wolontariusze z Warszawy, członkowie protestanckiego kościoła „Droga”.
- Dobre to ludzie byli. Robotne. Ale dziś żałuję, że za remont tej swojej budy się w ogóle brałam. Po co mi to było? - pomstuje. - Cały budynek należy do zdychającego GS-u, nade mną jest zapuszczone, nieużywane mieszkanie, w którym grasują myszy i szczury. Zimno strasznie, a węgla mam mało. Cały dzień przesiedzę w cieple z wnukami, a tylko na noc idę do tej zimnicy. W gminie Gąbin prowadzą akcję „Bezpieczny Dom”, chodzi o to, by dać ludziom możliwość zamieszkania w takim miejscu, w którym woda już ich nie ruszy. Sama bym poszła do takiego domu. Wody mam już dość, a pewna jestem, że niedługo wróci.
Na remont swego mieszkanka Jadwiga Jagielska miała dostać 20 tysięcy. - W końcu było to 19, a potem trzy tysiące z własnych oszczędności musiałam dołożyć - tłumaczy.
<!** Image 8 align=none alt="Image 161988" sub="Wójt Słubic Józef Walewski (z lewej) i wójt podkarpackiej gminy Czarne Józef Chudy, który przywiózł 30 tys. zł dla trzech wybranych rodzin, poszkodowanych przez powódź.">- Ale drzwi ma mama teraz metalowe. Następnym razem nie odpłyną - próbuje żartować synowa, Martyna Jagielska, która remontując swe mieszkanie zastosowała kilka ciekawych pomysłów racjonalizatorskich. Choćby taki, że na podłogi najlepiej kłaść płytki, a nie parkiet, bo ten wody nie lubi. Także ona nie ma wątpliwości, że powódź tu jeszcze zawita.
Obie panie natrząsają się z remontu wału. - Toż to tylko piasek... Coś tam niby powbijali, by to usztywnić, ale i tak pierwsza woda go zmiecie.
Spokojny o jakość nowego odcinka wału jest wójt Słubic Józef Walewski, który akurat przywiózł na miejsce budowy wójta pokarpackiej gminy Czarne, Józefa Chudego.
- Myśmy mieli powódź w ubiegłym roku. To pewnie nasza duża woda zalała te tereny - żartuje gość z Podkarpacia. - Wtedy pomagało nam wiele gmin, dostaliśmy 300 tysięcy złotych. Teraz te pieniądze oddajemy najbardziej potrzebującym. Słubicom przekazaliśmy 30 tysięcy do podziału na trzy najbardziej potrzebujące rodziny. Tylko nie pisz pan, kto dostał, bo ludzie będą gadali...
- A o wał niech się nie martwią - wtrąca wójt Walewski. - Prace się już kończą, jest gotowy w 95 procentach. Wytrzyma, wytrzyma...
Chałupy już nie naprawię...
Gdy byliśmy tu w lipcu, największe wrażenie robiły łachy wiślanego piasku, zalegające często kilkumetrową warstwą na okolicznych urodzajnych polach. Wtedy mówiło się o koniecznej rekultywacji, na którą pieniądze miały pochodzić ze skarbu państwa. Dziś oficjalnie mówi się o wykupieniu tych terenów i posadzeniu na 70 hektarach lasu. Jeśli tak się stanie, w lesie tym będzie stał zrujnowany dom Mariana Szcześniaka. Zrujnowany, bo właściciel nie zamierza go naprawiać. Oprowadzając doradza, jak stawiać stopy, by nie wpaść w szczeliny sięgające poniżej fundamentów.
<!** Image 9 align=none alt="Image 161988" sub="Wrak kopaczki do ziemniaków. Własność najpewniej Mariana Szcześniaka. Takich porzuconych przez wodę maszyn na polach wciąż jest sporo. ">- Gdy przyszła ostatnia powódź, żyła jeszcze moja żona. Chorowała, leżąca była. Cóż za szczęście, że akurat córkę z Belgii miałem u siebie, a wnuczka, gdy dojeżdżała do domu, zobaczyła wodę tryskającą spod wału - wspomina. - Myślała, że to jakiś hydrant wysadził. A niecałą godzinę wcześniej byliśmy z córką na wale. Dokładnie w tym miejscu. Nic nie było widać, żadnych przeczuć. Mało tego, dwa dni wcześniej telewizja tu była i do kamery mówiłem, że nasz wał jest najsilniejszy i daję sto procent, że wszystko wytrzyma. Szkoda gadać...
Marianowi Szcześniakowi przyznano 57 tysięcy na remont domu. Nawet nie widział komisji, która uznała, że to odpowiednia kwota. - Za te pieniądze ani nie naprawię osuwającej się chałupy, ani nie kupię czegoś nowego. Mieszkam u wnuczki, tam kawałek dalej. A stąd zabrałem wszystko, co miało jakąś wartość. Nowy miałem piec, nowy sedes. Maszyny straciłem i wozy. Kopaczkę do ziemniaków zmieliło i rzuciło na pole sąsiada, opryskiwacz aż na Troszyn zawędrował. Dwie z ośmiu kur się utopiły. I pies... Nasza Kłika tu zawsze siedziała i czekała na nas... Żona zmarła dwa miesiące temu. Sprzedałem ciągnik, starczyło na pomnik dla niej. Ona to umiała wszystko załatwić, ja do tego się nie nadaję.
<!** Image 10 align=none alt="Image 161988" sub="Tu mieszka Anna Olewniczak z Piasków. Mniejszy barak kontener to pamiątka po powodzi w 1982 roku. Nowy stanął po tegorocznej wielkiej wodzie. ">Tutaj wał był najmocniejszy
Na parapecie w pokoju znajdujemy złamany krucyfiks. Gospodarz próbuje przypasować oba fragmenty, ale ostatecznie odkłada na miejsce. - Stał u nas w domu zawsze. Ale teraz nie ma domu...
Marian Szcześniak mieszkał tu z żoną od 1972 roku. Groźną zimową powódź 1982 roku świetnie pamięta. - Wtedy byłem młody, to sam wszystko naprawiłem. Ale aż takich zniszczeń nie było.
Naprawę wału obserwował codziennie. Też ma wątpliwości. - A może z wodą dziś tak jest, że włazi tam, gdzie są wały solidne, a oszczędza te liche? Przecież w maju powyżej i poniżej nas przesiąków było pełno, a puścił wał właśnie tu, gdzie był najmocniejszy.
On też nie ma wątpliwości, że duża woda już się tu zadomowiła i niebawem znowu się ujawni. - Zresztą nie tylko w tym miejscu - podkreśla. - Teraz wystarczy, że trochę popada, a już o wodzie w radiu trąbią. Takie czasy widać nadeszły.
Dla ścisłości
Mistrz i jego tłumaczka
Tydzień temu na łamach naszej gazety ukazał się tekst mojego autorstwa „Zrozumieć meguri, zrozumieć życie” o mistrzu aikido, posiadaczu bardzo wysokiego stopnia, ósmego dana, Jean-François Riondet. O ile samą technikę, czy też lepiej ruch, meguri miałem okazję poznać na macie, tak bardzo ciekawej i inspirującej rozmowy z mistrzem nie byłoby, gdyby nie Agnieszka Man, która ją perfekcyjnie z francuskiego tłumaczyła. Serdecznie dziękuję.
Jacek Kiełpiński