https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Potrącony na drodze prawa

Jacek Kiełpiński
Po wypadku zapadł w dwutygodniową śpiączkę. Od roku, wspierany przez rodzinę i znajomych, próbuje wrócić do zdrowia. Codzienna wielogodzinna rehabilitacja przynosi poprawę. Ale na uzdrowienie czeka jeszcze prawny aspekt tej sprawy.

Po wypadku zapadł w dwutygodniową śpiączkę. Od roku, wspierany przez rodzinę i znajomych, próbuje wrócić do zdrowia. Codzienna wielogodzinna rehabilitacja przynosi poprawę. Ale na uzdrowienie czeka jeszcze prawny aspekt tej sprawy.

<!** Image 2 align=right alt="Image 96778" sub="Rower Miłosza, choć był specjalnie wzmacniany, nosi liczne ślady tamtego wypadku. Poza uszkodzonym tylnym kołem, w oczy rzuca się szczególnie wgniecenie na ramie i wysoko podniesione siodełko. / Fot. Jacek Smarz">Z ich salonu zniknęły meble. Zastąpiły je drabinki, materace i inny sprzęt rehabilitacyjny. W domu i w życiu rodziny chłopca po 11 lipca ubiegłego roku zmieniło się wszystko.

Czternastoletni Miłosz Juśko z Torunia drogę do babci znał na pamięć, setki razy wracał od niej rowerem skrajem Szosy Chełmińskiej. Mijał przejazd kolejowy, a po chwili skrzyżowanie z ul. Polną...

- Czułam

jakiś niepokój.

Bałam się, że coś mu się stanie. Wskoczyliśmy z mężem do samochodu, gdy tylko usłyszałam syrenę karetki - wspomina Danuta Juśko, matka Miłosza. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że w najbliższym czasie życie zmusi ją do awaryjnego poszerzenia profesji - będzie musiała zostać pielęgniarką, rehabilitantem, śledczym i prawnikiem.

<!** reklama>- Byliśmy chwilę po odjeździe karetki. Dowiedzieliśmy, że Miłosz leżał kilka metrów za stuningowanym oplem kadettem, którego tam zastaliśmy - wspomina Jan Juśko, ojciec chłopca. - Syn trafił na OIOM dziecięcy,

jego życie wisiało na włosku,

mówiono o jednoprocentowej szansie na przeżycie.

Czuwanie przy dziecku znajdującym się w śpiączce, niepewność, czy cokolwiek słyszy, rozmawianie z synem, który nie reaguje na nic, za którego oddycha respirator... - To było straszne - wspomina Danuta Juśko. - Lekarze pytali mnie, czy czuję z nim jakiś kontakt. Bardzo ważne pytanie, bo dyskretnie zauważono, że kiedyś respirator trzeba będzie odłączyć - zrozpaczona mama czytała książki synowi i szukała jakichkolwiek jego reakcji. - Czułam, że on mnie słyszy. Musiał, do cholery, słyszeć!

<!** Image 3 align=left alt="Image 96778" sub="Tu Miłosz spędza wiele godzin. Jak sam przyznaje, często ma dość i chciałby przestać ćwiczyć, ale rehabilitacji nie wolno zaniechać. / Fot. Jacek Smarz">„Siema”. To pierwsze słowo, który wypowiedział Miłosz po 20 dniach przebywania w innym świecie. Wycisnęło łzy z oczu matki i sprawiło, że w świat poszybowały dziesiątki SMS-ów: „Miłosz dał znak!” „Wrócił do nas!” „Jest nadzieja!”.

Później, po wielu miesiącach, chłopak opowie mamie, ale tylko w zarysie, co czuł, gdy ona drżała obok jego łóżka. - Byłem w tunelu, białym i puszystym. Spotkałem tam... - nie, nie mogę... - Miłosz do dziś nie jest w stanie wyrzucić z siebie wszystkich szczegółów.

- Lekarze ostrzegali mnie, co się będzie z nim działo po wyjściu ze śpiączki - mówi Danuta Juśko. - Przechodził przez różne fazy. Wykrzykiwał pojedyncze słowa. Potem uczył się swego ciała. Nazywał przedmioty.

Równocześnie cała rodzina (na miejscu wypadku pojawili się, poza rodzicami Miłosza, także jego wujek i ciocia) wielokrotnie analizowała

przyczyny tragicznego zdarzenia.

- Bratowa słyszała, jak kierowca wykrzykiwał, że widział zielone światło sygnalizatora i przyspieszył, chciał zdążyć. Wtedy podszedł do niego jakiś krewny, który pojawił się błyskawicznie po wypadku i zakazał mu cokolwiek mówić - Danuta Juśko pokazuje policyjną notatkę z wypadku. - Oficjalnie ten kierowca, młody chłopak, który na „Naszej Klasie” chwali się wyścigami po ulicach Torunia swoim kolejnym zbajerowanym autem, zeznał, że Miłosz zjechał mu z chodnika wprost pod koła na wysokości przejazdu kolejowego. Choć syn leżał w odległości 30 metrów od tego miejsca, a samochód zatrzymał się jeszcze dalej, policjanci uznali wersję kierowcy za prawdziwą i całą winę przypisali Miłoszowi. Znam swego dzieciaka, jeździł rowerem i motorowerem zgodnie z przepisami, miał kartę rowerową i ruch drogowy traktował bardzo poważnie. A z tymi metrami każdemu wydawało się coś nie tak. Coś tu wyraźnie śmierdziało.

<!** Image 4 align=right alt="Image 96778" sub="Danuta Juśko dokumenty dotyczące tej sprawy zna na pamięć. Analizuje zeznania świadków, wyłapuje sprzeczności. Często towarzyszy jej babcia Miłosza, Teresa Talarek, która bardzo przeżyła wypadek wnuka. / Fot. Jacek Smarz">Być może jednak rodzina skoncentrowałaby się wyłącznie na zdrowiu Miłosza i uznała, że drążenie przyczyn wypadku nie ma sensu, bo przecież zdrowia chłopcu to nie wróci, gdyby nie wizyta pani Danuty

u lekarza rodzinnego.

- Gdy lekarka znająca Miłosza od małego dowiedziała się o całej sprawie, rozpłakała się - wspomina matka chłopca. - Opowiedziała mi swoją, podobną do naszej, historię. W jej rodziców też wjechał samochód. Ojciec zginął na miejscu, a ona walczyła o życie matki, która, niestety, także umarła. Mówiła, że do dziś żałuje jednego. Że odpuściła prawną walkę i pogodziła się z umorzeniem tamtej sprawy przez prokuraturę. „Niech pani tego błędu nie popełni. Tak nie wolno, bo sprawca w końcu kogoś zabije - przestrzegała mnie.

Determinację Danuty Juśko wzmocnił też, zupełnie mimowolnie, policjant, który trzy miesiące później

podczas przesłuchania chłopca,

o co zresztą wniosła nie prokuratura, lecz rodzina, wypowiedział słowa, które ją wzburzyły: „A co, zależy pani, aby tego młodego kierowcę ukarał sąd?”.

<!** Image 5 align=left alt="Image 96778" sub="Obrys roweru nałożony na przednią część opla. W ten sposób biegły z Warszawy udowadnia, że rower uderzony został z tyłu.">- To ja tu mam w domu dzieciaka na wózku inwalidzkim i nie wiadomo, czy z niego wstanie, bo wtedy tego nie mógł obiecać nikt, a ten mi sugeruje, żeby machnąć ręką, nie dochodzić prawdy i ulitować się nad chłopakiem, który szaleje po okolicy usportowionym wozem - wszyscy go tu często widzimy! - do dziś kobieta nie potrafi wracać do tego bez emocji.

W Klinice Rehabilitacji w Bydgoszczy, gdzie trafił Miłosz, Danuta Juśko przekonała się, że ten przypadek wpisuje się, niestety, w polską normę. - 90 procent śledztw dotyczących wypadków, których ofiary tam spotkałam, zostało umorzonych - informuje.

Na szczęście w bydgoskiej klinice dokonywano prawdziwych cudów, stan Miłosza ulegał systematycznej poprawie. Po powrocie z kliniki mama miała więcej czasu na monitorowanie sprawy w prokuraturze. Mogła poszukać dodatkowych świadków, udało jej się dotrzeć do chłopca, który pożyczył telefon kierowcy opla

chwilę po wypadku,

a ten, jak się okazało, nie zadzwonił z niego na numer alarmowy, tylko do domu. Występowała o przesłuchanie osób, które mogły coś wiedzieć o okolicznościach zdarzenia oraz o zabezpieczenie nagrań rozmów telefonicznych. Mogła też dopilnować wszystkich terminów na napisanie odpowiednich wniosków i odwołań. Trzymała rękę na pulsie.

Miłosz z wózka wstał w marcu tego roku. Po dziewięciu miesiącach rehabilitacji. - Choć czasem zapominam imion niektórych kolegów i zdarzenia z przeszłości, akurat tamten dzień pamiętam świetnie - zapewnia. - Jechałem skrajem jezdni, widziałem zielone światło sygnalizatora i przyspieszyłem. On musiał też przyspieszyć. Ale samego uderzenia nie pamiętam. Przecież po samym rowerze widać, że dostałem z tyłu...

<!** Image 6 align=right alt="Image 96778" sub="Policyjny szkic odtwarzający wersję kierowcy. Tam, gdzie zaznaczo-no koc, leżał Miłosz. Zastanawia położenie tablicy rejestracyjnej.">To samo Miłosz zeznał w obecności psychologa trzy miesiące po wypadku. Jednak policja, prokuratura i biegły nie wzięli tych słów poważnie. Powstała ekspertyza, która próbuje udowodnić wersję kierowcy opla, ale z jednym zasadniczym wyjątkiem. Według jego zeznań: jechał wolno, mniej niż dozwolone w mieście 50 kilometrów na godzinę, rowerzysta wjechał mu pod koła na wysokości przejazdu kolejowego i... przetoczył się przez dach.

Gdyby ta relacja była w pełni prawdziwa, Miłosz powinien leżeć na asfalcie w zupełnie innym miejscu. Biegły, co charakterystyczne, przyjął za prawdę prędkość i miejsce wypadku, a odrzucił fragment zeznań o przetaczaniu się przez dach. Tłumaczył, że kierowca źle widział, bo był w szoku. A to właśnie ten element nie pasował do koncepcji biegłego, która brzmi tak: rower został uderzony z lewego boku, rowerzysta znalazł się na masce (na której brak śladów), a następnie został odrzucony około 30 metrów w przód! Jednocześnie prawą (!) ręką musiał urwać znajdujące się daleko za jego plecami prawe lusterko boczne opla (!).

Biegły dowodzi, że mimo spokojnej jazdy, kierujący oplem nie mógł uniknąć wypadku, bo w swych obliczeniach przyjął czas reakcji kierowcy na nagłe zdarzenie wynoszący aż 1,5 sekundy. Wystarczy spojrzeć na sekundnik zegarka, by zrozumieć, że w takiej sytuacji to wieczność.

- Opinię tę obejrzało kilku innych rzeczoznawców - mówi Danuta Juśko. - Kiwali głowami, pukali się w czoło, mówili, że to nieporozumienie i skandal. Jednak nikt nie podjął się wykonania kolejnej analizy. Skoro prokuratura sprawę umorzyła, a opinię wykonywał biegły sądowy, to... „szkoda, przepraszam, nie mogę pomóc” - takie słyszałam słowa.

<!** Image 7 align=left alt="Image 96786" sub="W bydgoskiej Klinice Rehabilitacji Miłosz poznał Jana Grzebskiego, który był w śpiączce aż dziewiętnaście lat. Zaprzyjaźnili się. ">Rodzicom poradzono, aby biegłego szukali poza województwem. Dotarli do Warszawy, sprawą zajął się Polski Związek Motorowy.

- Poproszono o dokumentację z policji, zeznania świadków i opinię - wyjaśnia Jan Juśko. - Powstała analiza, która w stu procentach obala opinię z Torunia. Okazało, że toruński biegły sądowy zastosował złe wykresy, bo dotyczące motocykla, a nie o wiele lżejszego roweru, pomylił się też przy obliczeniach, stosując przy tym błędne wzory, ale najgorsze, że „fałszował prawdę” - wybierał tylko pasujące mu fragmenty zeznań, a inne odrzucał, trzymając się jednej wersji - kierowca jest absolutnie niewinny.

Analiza „warszawska”

wskazuje inne miejsce wypadku. Podważa zeznania kierowcy i jednego ze świadków, posługując się wiedzą naukową, ale także zwykłą logiką. Krótko mówiąc, gdyby było tak, jak opisuje to kierowca opla, któremu wierzy toruński biegły, Miłosz nie mógłby leżeć po wypadku w tym miejscu. A skoro leżał, tam gdzie leżał, to kierowca kłamie. Biegły zaś na siłę nagina współczynniki i dobiera fragmenty zeznań tak, by udowodnić niedorzeczność. Szczytem wszystkiego jest właśnie zastosowanie w obliczeniach niezwykle długiego czasu reakcji kierowcy na sytuację niespodziewaną, by udowodnić, że kierowca nie mógł uniknąć wypadku, mimo że jechać miał jak najbardziej zgodnie z przepisami.

Uczniów szkoły samochodowej zawsze uczono o czasie 0,4 sekundy, w jakim organizm człowieka reaguje kopnięciem wręcz w hamulec.

W literaturze fachowej uznaje się, że maksymalnie, w przypadku osób w podeszłym wieku i działających w wyjątkowo trudnych warunkach, czas reakcji może dojść do 1,2 sekundy. A tu kierowca miał 20 lat, widoczność była dobra...

Jak więc doszło do wypadku? Zdaniem warszawskiego biegłego sądowego, wszystko wskazuje na to, że opel najechał na rower z tyłu, gdy ten już dawno minął przejazd kolejowy i zbliżał się do świateł. Podczepił go zderzakiem, o czym świadczy uszkodzenie spoilera auta, wgniecenie na ramie roweru, uszkodzenia tylnego koła i rana na kolanie Miłosza, która powstała najpewniej od uderzenia podbitą nogą w róg kierownicy. Chłopak przeleciał do tyłu, za czym przemawia silne skręcenie siodełka w górę i urwane lusterko boczne opla. I najważniejsze, wreszcie położenie samochodu i rowerzysty po wypadku staje się logiczne.

Analiza wykonana na zlecenie rodziców Miłosza sprawiła, że prokuratura

jeszcze raz zajmie się tą sprawą.

Zleciła nawet kolejną ekspertyzę. Też w Warszawie. - Liczymy na uczciwy proces. Chodzi tylko o prawdę - podkreśla Danuta Juśko.

Dosłownie od dwóch tygodni Miłosz zaczyna poruszać się poza domem samodzielnie. Uczy się chodzić o własnych siłach, używając kijków do nordic walking. Często też siedzi przy komputerze i marzy. O locie samolotem, podróży statkiem, o wycieczce do Rzymu i najważniejsze... żeby móc pobiegać.

- Podobno ludzie po śpiączce nie potrafią nauczyć się biegać. Tak słyszałem w klinice - mówi. - Ale ja kiedyś spróbuję.

Po wypadku

W pokoju Miłosza

Komoda narożna z witryną i stolik pod telewizor musiały z salonu zniknąć. Pojawiły się drabinki, lustra, materace. Przez ten pokój przewinęły się dziesiątki piłek - puszystych, kudłatych, „pryszczatych”, które służą do pobudzania chorego. Przez pewien czas gościł tu pionizator i niemiecka maszyna wymuszająca ruch pacjenta za pomocą silnika elektrycznego. Potem przyszedł czas na stepery i rowerki rehabilitacyjne. Do dziś jest chodzik. Zniknął za to wózek inwalidzki. Długo jeździł w samochodzie, gotowy do awaryjnego użycia. Jest jeszcze w piwnicy.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski