Przesyłam ci sznur, p…y lewaku…” - napisał do mnie rozentuzjazmowany zwolennik prawicy po wygranych przez PiS wyborach. Każdy, jak widać, cieszyć potrafi się na swój sposób.
Oczywiście, nieco zmartwiłem się wynikami wyborów, jako lewak i nihilista frasowałem się jednak krótko. Nadal z przyjemnością oddaję się knuciu przeciwko władzy, pijąc wino i niemiłosiernie żartując z rządzących i nie zamierzam tego porzucić z wielu powodów.
Powyborcza mapa kraju dokładnie pokazuje, co się moim rodakom podoba, a co nie, a o gustach, jak wiadomo, się nie dyskutuje. Elektorat wybiera proste rozwiązania - dopóki PiS płaci, dopóty nie ma o czym mówić. Zapowiada to nieuchronną jesień Kaczyńskiego, niezmiennie w jego ulubionej wersji, czyli tej średniowiecznej. Szanse na rychłe nadejście oświecenia i to, że obecnie rządzących będziemy oglądać jedynie na świętych obrazach i na sklepieniach kościołów są niewielkie. A szkoda, bo rychłe wzmocnienie przymierza tronu z ołtarzem wcale mi nie odpowiada.
Po wypowiedziach jednego z wybranych w niedzielę europosłów, iż współżycie kapłanów (to dość ważne rozróżnienie) z chłopcami powyżej 12. roku życia to nie żadna pedofilia, a jedynie popularna od wieków pederastia, także i w tym segmencie społecznym zapowiada dobrą zmianę. Tu, biorąc pod uwagę wyniki wyborów na terenach mało zurbanizowanych i na bliskim oraz dalszym wschodzie, suweren jest w stanie pójść nawet dalej, opowiadając się za dalszym pielęgnowaniem niesłusznie piętnowanych form kontaktów pomiędzy pasterzami a wiernymi i ich dziećmi. Nic dziwnego, bo jesteśmy narodem, wbrew obiegowym opiniom, tolerancyjnym, zwłaszcza w sprawach wiary.
Często spotykane ubogacanie dziatwy gładzeniem, całowaniem czy tradycyjnym, choćby na południu kraju, „ciumkaniem” (licencja byłego prokuratora Piotrowicza) powinno zaowocować wpisaniem tych i innych zwyczajów na listę dziedzictwa narodowego. Nie jest to tak absurdalne, jakby się mogło wydawać jeszcze przed wyborami.
O aferze pedofilskiej w Kościele wiemy niewiele, bo jego przedstawiciele ostatnio zasłaniają się skutecznie tajemnicą zawodową, ale skoro obywatele, w większości, tego typu tłumaczenie akceptują, chętnie wzmacniając niezbędny dla politycznego triumfu sojusz tronu i ołtarza, to mogę się pocieszać jedynie tym, że pochodzę, a nawet mieszkam w jednej ze zbuntowanych przeciwko takiej władzy części naszego kraju. Marne to pocieszenie, ale zawsze.
