[break]
Problem w tym, że tzw. kataster jest kilkadziesiąt razy wyższy od tradycyjnego podatku od nieruchomości, obowiązującego obecnie w naszym kraju.
Po raz pierwszy o podatku katastralnym zaczęto mówić u nas głośniej w latach 90. przy okazji wprowadzanej wówczas w życie ustawy o gospodarce nieruchomościami. Potem kwestia ta pojawiała się w rozmowach ekspertów i polityków od czasu do czasu, wywoływana bez wyraźnego powodu.
Tak jest też do chwili obecnej. Temat wraca, ale żadna z opcji politycznych nie chce się do niego przyznać, bowiem kataster to w Polsce temat drażliwy i w odbiorze społecznym niechciany. Zwłaszcza teraz, gdy do wyborów pozostało niewiele czasu i instynkt samozachowawczy podpowiada politykowi raczej obiecywanie tego, czego obywatel nie będzie musiał płacić, niż opowiadanie o nowej formie podatku, który może okazać się katastrofalny dla budżetu przeciętnej polskiej rodziny.
W tej chwili, zgodnie z ustawą o podatkach i opłatach lokalnych, każdy właściciel mieszkania czy domu płaci podatek od nieruchomości, obliczany na podstawie powierzchni.
Minister finansów każdego roku we wrześniu podaje obowiązującą stawkę, ustalając właściwie tylko jej górną granicę, której samorządy lokalne przekroczyć nie mogą. Aktualnie wynosi ona 75 groszy za 1 metr kwadratowy budynku mieszkalnego. W Bydgoszczy ministerialne maksimum nie jest wykorzystane. Płacimy 68 groszy za metr, w czterech ratach, jak to określa ustawa.
W przypadku podatku katastralnego, funkcjonującego w wielu krajach Europy i nie tylko, inna jest zasada obliczania stawki. Nieważna jest powierzchnia. W katastrze podstawą obliczenia wymiaru podatku jest wartość nieruchomości, określona przez biegłego rzeczoznawcę lub, jak np. w Irlandii, przez właściciela majątku. We Francji, jeszcze inaczej, podatek katastralny wynosi tyle, ile wyniósłby prawdopodobny zysk z ewentualnego wynajmu nieruchomości. W Niemczech płaci się ok. 2 procent wartości nieruchomości.
- Osobiście jestem przeciwnikiem wprowadzenia u nas podatku katastralnego i nie sądzę, żeby ktokolwiek w Polsce się na to zdecydował. Dużo zależy oczywiście od stawki, jaką ustalimy. Kiedyś straszono nas dziesięcioma procentami. Uważam jednak, że nawet 1 procent to byłoby dużo - mówi bydgoski eurodeputowany Kosma Złotowski z PiS.