<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/walenczykowska_hanna.jpg" >Nie mam nic przeciw prywatyzacji KPEC, ale byłabym spokojniejsza, gdybym wiedziała, że miasto nie wyzbywa się kontroli nad tą spółką. Nie miałabym także zastrzeżeń, gdyby dyskusji „sprzedać czy nie” nie towarzyszyły małe i duże łgarstwa, małe i duże zależności. Jak można uwierzyć Wojciechowi Nowackiemu, zastępcy prezydenta, w to, że dobro i bezpieczeństwo pracowników KPEC zostanie zagwarantowane w umowach zawartych z inwestorem?
Wiceprezydent, opracowując i rekomendując projekt sprzedaży KPEC, złamał przecież umowę koalicyjną, której treść... sam ustalał. Jak można ufać radnym, wiedząc, jak bardzo zależni są od prezydenta. Wiedząc, że jeden był „za”, bo pracuje w podległej toruńskiej PO jednostce, a PO marzy o sukcesie, który zależy przecież od zasobności miejskiej kasy. Drugi radny był „za”, bo chce zrealizować swoją inwestycję. Trzeci wspierał prezydenta, bo zabiega o pieniądze na spełnienie próśb wyborców. Czwarty był „za”, bo z wiceprezydentem zna się od wielu lat, a piąty powiedział „tak”, bo boi się koleżanki wiceprezydenta...
<!** reklama>Wiele wskazuje na to, że głosowanie mogło zostać ustawione, co nie odpowiada niektórym politykom PiS. Poseł Andrzej Walkowiak oddał wczoraj partyjną legitymację. Często podkreślał, że byłoby uczciwiej, gdyby liderzy najpierw zmienili treść koalicyjnej umowy, a dopiero potem wystawili KPEC pod młotek. Za posłem, prawdopodobnie, pójdą inni. - Nie mam siły. Ten wrzód muszę przeciąć - powiedział jeden z radnych PiS.
Czy bydgoskie PiS przetrwa to trzęsienie ziemi?