Ponad 40 procent bydgoszczan ma problem z rozróżnieniem, co jest szkłem, co plastikiem, a co zwykłym papierem.
<!** Image 2 align=right alt="Image 85252" sub="Tylko 60 procent śmieci sortowanych w „dzwonach” jest „czysta”. Segregacja jednak i tak się opłaca Fot. Archiwum">Część Czytelników „Expressu” niepokoi się, że segregacja śmieci w naszym mieście to fikcja.
- Obserwowałam ekipę wywożącą śmieci spod mojego bloku. Cała zawartość trzech „grzybków” wrzuciła do jednej „śmieciarki” - irytuje się pani Ilona. - To po co ja trzymam w reklamówkach osobno butelki, osobno plastik i zbieram wszystkie stare gazety?
Jeszcze bardziej zdziwieni są ci z mieszkańców, którzy w swoich śmietnikach nieopodal bloku mają ustawiony jeden wspólny kontener na wszystkie odpadki. Opróżniany jest bowiem przez te same samochody, które zbierają odpadki komunalne.
Prawda jest jednak dość brutalna.
- W systemie workowym (dotyczy głównie jednorodzinnych domków) czystość segregowanych odpadów wynosi 80 procent, w „dzwonach” - 60 procent – szacuje Janusz Bordewicz, dyrektor Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska bydgoskiego ratusza.
<!** reklama>Oznacza to, że spora część odpadów znajduje się w pojemnikach, w których znaleźć się nie powinna.
- Dlatego łatwiej nam je gromadzić do jednego, standardowego pojemnika. Potem wszystkie śmieci trafiają do naszej sortowni, gdzie wyszkoleni pracownicy przeprowadzają selekcję odpadów – twierdzi Hubert Drzewiecki, zastępca prezesa firmy Taro.
Problem jest jednak głębszy. - Trafiające do nas towary z Chin, mimo że wyglądają jak zwykły plastik, zawierają często substancje, które nie nadają się do recyklingu. Muszą trafić na wysypisko – mówi prezes.
Dla firm, które zajmują się oczyszczaniem miasta, sporą dolegliwością są również tzw. „podrzutki”, w których celują niesolidni mieszkańcy domków jednorodzinnych. - Mają podpisaną umowę na jeden mały pojemnik, a śmieci „produkują” o wiele więcej. Podrzucają więc je najczęściej do kontenerów na blokowiskach. Gdy spółdzielnie się tym zirytują, zamykają śmietniki na klucze. I tu zaczyna się problem, bo wiadomo, że „grzybki” w zamknięciu się nie mieszczą. Co wtedy robią tacy ludzie? Wpychają na siłę odpadki do „grzybków”. Nie jesteśmy zdziwieni, jak w pojemniku na papier znajdujemy 10 litrów starej zupy, albo obierki po ziemniakach. Wtedy cały pojemnik nie nadaje się już do niczego – denerwuje się Hubert Drzewiecki.