Zobacz wideo: W Bydgoszczy trwają zdjęcia do filmu „Magiczny kwiat paproci”
Zanim przypomniałam sobie, że nic tak nie leczy skołatanej bydgoskiej duszy jak spacer po alejach gustownie zaprojektowanych przez samego Lennégo (autora ogrodów w Sanssouci w Poczdamie czy Tiergarten w Berlinie), dostałam popalić życiem w wielkim mieście.
Najpierw dech odebrało mi odbieranie zamówionego dla sędziwej Mamy łóżka. Kiedy rozkosznie uprzejmy pan drugi raz przekonywał mnie, że to niemożliwe, by obiecał wykonanie usługi na ten termin, zorientowałam się, że frajersko nie przypilnowałam, by wpisać tę datę w umowę. Kiedy już wyobraziłam sobie, że moja bezrefleksyjność postawi mnie w szeregu osób skarżących się mediom na wystawienie do wiatru przez usługodawców - alleluja! Miły pan poinformował, że komfort snu starszej pani od początku leżał mu na sercu i już za trzecim razem podał dzień i godzinę, gdy zjawi się ekipa montująca.
To Cię może zainteresować
Oszczędzę Państwu szczegółów, co rodzina musiała wykombinować, by stawić się akurat w tym czasie na miejscu. Oszczędzę cytowania słów padających pod adresem firmy, kiedy okazało się, że noc nas zastała na bezowocnym czekaniu nie tylko na ekipę, ale nawet ślad sygnału od niej. I zdziwienie rozkosznego pana, który dwa dni później sam przyjechał po pracy złożyć madejowe łoże, bo przecież nie może zadzierać z ekipą, która nie tylko nie przyjechała w czwartek, nie zadzwoniła, ale i nie... przyszła do pracy w sobotę, bo „poniedziałek też jest dzień”... Starszej pani, co prawda, taki etos pracy nie mieści się w głowie, ale pan wytłumaczył, że w dzisiejszych czasach to praca szuka pracownika i on nie może chłopaków denerwować, bo się zwolnią i nie znajdzie już nikogo.
Lekcję kapitalizmu po polsku otrzymałam też chwilę później, gdzie po pańsku korzystając ze swojego ubogiego, lecz zawsze jednak prywatnego pakietu medycznego w jednej z firm ubezpieczeniowych próbowałam się umówić na banalne prześwietlenie płuc. Już po wciśnięciu 20 krzyżyków na klawiaturze telefonu i wysłuchaniu 10 komunikatów i wirtualnej asystentki, zgłosiłam chęć rejestracji - pod warunkiem, żeby było szybko i koniecznie po godzinach (mojej) pracy.
Żywa konsultantka wszystko zrozumiała i zapisała, po czym przysłała sms, że muszę się pojawić między 7.30 a 12.00 w jednej przychodni, by z pieczątką stamtąd wystartować do drugiej lecznicy, by negocjować rentgena - na popołudnie, taaaak, bardzo możliwe, że tak...
Po upiornym tygodniu bareizmów ruszyłam zbierać promienie słońca i resztki rozumu w ukochanym Ostromecku. I nie zawiodłam się! Jak tu się zawieść, gdy o każdej porze możesz się w alejkach Lennégo natknąć na arystokratyczne w obejściu towarzystwo Kustosza Pana, Andrzeja „Gawrona” Gawrońskiego?... Służył nim akurat grupie francuskich naukowców, przywiezionych przez Basię Kozber - Niedbalską, która zresztą Ostromecko wprowadziła na sztandar Europejskich Spotkań Artystycznych - festiwalu wielu sztuk, któremu Express patronuje, a który właśnie trwa. I trwa wszak nieustający festiwal popularności Ostromecka, do którego ruszyły już pielgrzymki śladem Smarzowskiego „Wesela”. A kiedy nie patrzysz w słońce i gwiazdy, możesz natknąć się - jak ja - na ostromeckich ścieżkach na... padalca. Widać, każdemu bożemu stworzeniu w tym parku dobrze. Tak dobrze, że narodziła się nam tam nowa tradycja - ludzie przypinają na ławkach, stojących na alejkach upamiętniających dawnych właścicieli, swoje pamiątkowe tabliczki. Żeby zostać w Ostromecku na dłużej. Może na zawsze?...
