<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/sulinski_andrzej.jpg" >Gdy tonął „Titanic” podobno orkiestra grała na nim najdłużej. Uciekali pasażerowie, obsługa, nawet szczury, a oni stali na pokładzie i serwowali publiczności swoje największe szlagiery. Co prawda, mieszkam dość spory kawałek od huty „Irena”, ale już od dłuższego czasu, gdy otwierałem okna w domu, wydawało mi się, że słyszę właśnie stamtąd dziwne dźwięki. Bynajmniej nie była to muzyka. Raczej wielkie zawodzenie i hałas trzaskających drzwi oraz szuflad. Bo to, co się dzieje teraz w hucie, inaczej niż do sytuacji na pokładzie niezatapialnego „Titanica” porównać nie sposób. No, może z tą różnicą, że orkiestra uciekła pierwsza.
Pamiętam, gdy kilka lat temu w naszej redakcji pojawił się jeden ze związkowców tego przedsiębiorstwa. Rozsiadł się na fotelu, wyciągnął z teczki stos zapisanych papierów i zaczął wyliczać, co w „Irenie” jest złe, na co wyrzucane są pieniądze, kto kogo zatrudnia po znajomości i w ogóle, że wszystko jest tam do niczego i nikt na niczym się nie zna. Pamiętam też, że zapytaliśmy go, co on w tej hucie robi poza tym, że jest związkowcem. Nasz gość obruszył się, po czym ze śmiertelną powagą w głosie odparł: „No jak to co? Ja jestem etatowy”. Ten dziwny fach, o którym nigdy wcześniej nie słyszałem, na tyle mnie zaintrygował, że postanowiłem dowiedzieć się, czym się taki „etatowy” zajmuje. Czy może w rurę z ciekłym szkłem dmucha, a może siedzi przy szlifierce i rżnie na wazonach te misterne wzorki. Moje kolejne pytania jednak zdenerwowały mojego rozmówcę, bo spojrzał na mnie spode łba i odparł: „Ja nie dmucham, ani nie rżnę. Ja jestem etatowy związkowiec”.
<!** Image 2 align=none alt="Image 172993" sub="Związki zawodowe w inowrocławskiej hucie „Irena” grały swego czasu dość głośno. Niestety, syndyk odebrał im instrumenty Fot. Renata Napierkowska">W tym momencie wszelkie moje wątpliwości co do „egzotycznego” fachu mojego rozmówcy pękły niczym szklanka, których od dawna już w „Irenie” się nie robi. Bo taki „etatowy” to jest gość. Biuro mu trzeba dać, pensję wyższą niż średnia krajowa, na deputaty pewnie się jakieś też zawsze załapie, no i najważniejsze: Można zwolnić prezesa, można dyrektora, ale „etatowego” zwolnić się nie da. A nawet jeśli, to na końcu. Jak tę orkiestrę na „Titanicu”.
<!** reklama>Niestety, orkiestra w „Irenie” zamilkła nagle i niespodziewanie. I to w dosłownym znaczeniu tego słowa. Bo tak jak „etatowy” zawsze chętnie do naszej redakcji przychodził, jak rozmawiał, jak „uprzejmie informował”, tak wczoraj stać go było tylko na... trzaśnięcie słuchawką.
Być może nie miał dla nas czasu dlatego, że na festiwal orkiestr dętych się wybierał.