Problem ma swoje korzenie w czasach, gdy lotniskiem rządziła austriacka spółka. Miasto, sprzedając jej udziały, chciało - co zrozumiałe - zachować pewną kontrolę nad wydarzeniami w porcie. Stąd blokująca siła dwóch (na pięciu) członków rady nadzorczej pochodzących z Bydgoszczy.
Dziś większościowym udziałowcem w PLB jest marszałek województwa. Jeśli do liczącego się akcjonariatu zostanie wpuszczona gmina Toruń, zyska prawo do swojego przedstawiciela w RN. W ten sposób będzie ich sześciu, a dwóch bydgoszczan nie będzie już miało większego wpływu na to, co dzieje się w PLB.
PRZECZYTAJ:Bydgoszczanie mogą odpowiedzieć w ankiecie, czy chcą lotniska z Toruniem [WRACAMY DO TEMATU]
Opór Bydgoszczy jest zrozumiały, nikt nie chciałby tracić wpływu na biznes, w który wpompowano już kilkadziesiąt milionów złotych. Konsekwencja marszałka też nie dziwi - nikt nie chciałby wkładać w biznes kilkudziesięciu mln zł, ponosić odpowiedzialności i nie móc samodzielnie decydować o kierunkach jego rozwoju.
