Ojciec polityk liczy dzieci swoje

Gdyby sprawa dotyczyła aktora, piosenkarza albo celebryty, pewnie skończyłoby się na żarcikach i porównaniach do innych panów, którzy zostali ojcami w zaawansowanym wieku, jak piosenkarze Rod Stewart, Julio Iglesias czy nieżyjący już aktor Antony Quinn.

Ten ostatni, niezapomniany Grek Zorba, był ojcem w sumie dwanaściorga dzieci, z których ostatnie urodziło się, gdy był już po osiemdziesiątce. Gdyby zaś bohaterem późnego ojcostwa był przeciętny Jan Kowalski, pewnie tylko najbliższa rodzina i znajomi komentowaliby wyczyny jurnego dziadka.

Tak to się bowiem wśród przeciętnych ludzi zwykle układa, że ojcami zostają panowie po dwudziestce, trzydziestce, dziadkami stają się w okolicach pięćdziesiątki, a po siedemdziesiątce pradziadkami, chociaż ostatnio te granice bardzo się przesuwają. Nie brakuje rodziców po czterdziestce, a geriatrzy wręcz zachęcają do aktywności seksualnej tak długo, jak tylko to możliwe.

Janusz Korwin-Mikke nie jest jednak zwykłym Kowalskim, tylko politykiem konserwatywnej partii. Niektórzy komentatorzy sugerują wręcz, że to sprawa nieślubnych dzieci przyczyniła się do utraty przez niego funkcji lidera KNP.

Sam bohater, który wcześniej był już ojcem sześciorga dzieci z dwóch związków, nie zaprzeczył tym rewelacjom, podkreślając, że pociechy są uznane, zarejestrowane w urzędzie, i że dba o wszystkie swoje dzieci, a żadnej kobiety nie rzucił i nie zostawił samej.

Czy to wystarczy dla przekonania konserwatywnego elektoratu? Innemu politykowi prawicy, byłemu premierowi Kazimierzowi Marcinkiewiczowi rewolucja w życiu prywatnym z pewnością nie wyszła na dobre.