I jak tak słuchałem tych mądrości z TVP, to zacząłem gdybać, czy pan prezes Kurski z telewizora tym razem jednak nie zakiwał się za bardzo. Bo choć podobno nie ma mocnego na Jacka Kurskiego, to pogrzebanie czerwcowego Opola to już chyba numer za gruby. Ale proszę, okazuje się, że wcale nie, bo przecież jak wróg naciera, to prezes wszystkich prezesów nie może okazać słabości i tego jednego małego prezesa posłać do kąta. Niestety, więc może się okazać, że przez bunt piosenkarzy będziemy w TVP od śniadania po noc ciemną oglądać teraz na zmianę pana Rosiewicza i pana Pietrzaka. I jeszcze słono za to płacić, bo władza żadnej chudzinie abonamentu nie odpuści.
A wychodzi na to, że tak naprawdę nabroił pan prezes Jacek. Kiedy po kraju rozszedł się news o próbie wykluczenia Kayah i kolejni artyści zaczęli rezygnować z udziału w Opolu, reakcje TVP były najpierw jakby z lekka wzgardliwie słabiutkie, a potem agresywne, co tylko rozgrzało protest. No a taki protest ma to do siebie, że nakręca się niemiłosiernie i teraz ktokolwiek zaśpiewałby w „reżimowym Opolu”, będzie miał łatę Misia Kolabo i zapewniony hejt na lata. Co chyba skutecznie wystraszyło nawet pana Zenona Martyniuka, a różnych ludzi kultury śpiewanej skłoniło do płomiennych deklaracji. I to nawet tych, których dotąd nie podejrzewalibyśmy o jakąkolwiek płomienność.
Cóż, prezes Kurski pochodzi z tego pokolenia, które wychowywało się na utworach pana Kazika Staszewskiego. A ten, jak wiadomo, nauczał boleśnie, że „wszyscy artyści to prostytutki”. A tu wyszło na to, że jednak nie wszyscy. Może prezes zanadto uwierzył panu Staszewskiemu? I uznał, że długo nie pobrykają, więc nie ma się co bawić w gaszenie ogniska?
A tak z innej beczki - zawsze marudziłem, że festiwale piosenki to relikt kultury pop z XX wieku, który zanikał będzie szybciutko. I proszę, pomyliłem się. Teraz zamiast jednego Opola będziemy mieli aż dwa. I to jedno bodajże w Kielcach.