Otóż, w ekstremalnej wersji, spowodowałoby to: utratę pracy przez 150 bydgoskich nauczycieli (i trzeba by im zapłacić gigantyczną odprawę), stratę blisko 15 mln subwencji oświatowej przez gminę, zmuszenie około 2900 trzylatków do pozostania w domach, bo nie byłoby dla nich miejsc w oddziałach przedszkolnych (okupowanych przez starszaków). Jak żyć z taką odpowiedzialnością na karku?...
Każdy rodzic będzie musiał sobie z tym poradzić sam, co akurat nowością nie jest, bo niezależnie od sytuacji politycznej, przejście od wieku przed - do szkolnego zawsze jest dla rodziny wydarzeniem bardzo emocjonalnym. Pamiętam to z dzieciństwa własnej pociechy - biegle czytającej i piszącej na długo przed pierwszym dzwonkiem, natomiast kompletnie nieporadnej... organizacyjnie. Z perspektywy czasu bardzo sobie chwalę, że wybór „puścić - zostawić” po prostu nie był wtedy dany, bo jeszcze (nie daj Boże!) przyszłoby mi do głowy rozczulać się nad niezasznurowanym na czas bucikiem (od czego są wszak rzepy?) i zrobiłabym córce wychowawcze kuku.
Ta skłonność do roztkliwiania sprowadziła mnie na manowce nie tylko wtedy. Przez jakiś czas uczyłam bowiem ukraińskie studentki. A na Ukrainie system oświaty jest taki, że maturę zdaje się, gdy ma się 17 lat. A zatem, w tym też wieku podejmuje się studia. Również zagraniczne, szczególnie popularne od czasu pogrążenia się Ukrainy w wojnie. Serce matki krwawiło, gdy miałam do czynienia z nastolatkami rzuconymi na obcą ziemię, tysiące kilometrów od mamy i taty, studiującymi w obcym języku wśród starszych kolegów... One jednak miały poważniejsze problemy na głowie niż takie mazgajstwo. 17-latki z urzędowymi papierami na dojrzałość martwiło raczej to, że chłopak dostał właśnie „bilet wojenny”, a kurs hrywny pikuje... A i pewnie bez tak dramatycznych doświadczeń mocno by je dziwiło, że kogoś może dziwić żal nad ich utraconym dzieciństwem.

Dariusz Bloch
Miastu emocje są obce, miasto umie przede wszystkim liczyć, stąd przytaczane na wstępie liczby i rozpoczęta w Bydgoszczy w poniedziałek akcja „6-latki już tu są”. Pisaliśmy o niej również w reportażu „Kampania pierwsza klasa” (wczorajszy Magazyn EB). Na słodkich obrazkach widzieliśmy, że dzieci, które „już tam (w szkole) są”, zdają sobie nic nie robić z dyskusji na ich temat. Kiedy chcą, wstają i przytulają się do swojej pani, co niby nie powinno być (?) dozwolone u karnych już uczniów I klasy. Kiedy chcą, zaspokajają pragnienie albo głośno opowiadają (ups!), co tata trzyma w szafie...
Myślę, że dla mnie najbardziej przekonującym argumentem byłaby przestrzeń, którą da we wrześniu... porażka tej kampanii. Bo, choć jak najlepiej życzę memu miastu, podejrzewam, że i tak się nie uda przekonać wszystkich rodziców. Więc ci, którzy podejmą wreszcie - w mojej opinii - słuszną decyzję, zyskają tylko na tym, że w tym roku w pierwszych klasach tłoku nie będzie. I w tak dobrych warunkach będą się mogli tylko utwierdzić w słuszności wyboru. A będzie on przecież miał i konsekwencje długofalowe. W gimnazjum czy bez niego, zawsze przecież będą to dzieci na swój sposób wybrane. Przebrane?...